LEŚNICZY, LEŚNICZYNA I DUCHY

 



LEŚNICZY


Opowiadanie dedykuje Rodzinie Sobańskich z Przewięzi


Ciąg dalszy opowiadania NA ROZDROŻACH




Po kilkunastu minutach zatrzymałem samochód na podwórzu leśniczego. Leśniczy przeszedł na emeryturę i miał dużo wolnego czasu. Gdy wygodnie rozsiedliśmy się przed domem na fotelach i opowiedziałem mu o spotkaniu z Pięknością w środku lasu i jej ojcem , pokiwał głową i powiedział z wielką powagą w głosie: Nie pierwszy to raz ktoś spotkał zjawę w tym lesie. W okolicy Swobody od lat zdarzały się zagubienia. Kilku nieszczęśników nie odnaleziono. Kobieta, którą spotkałeś i opisałeś to bardzo podstępna zjawa – rusałka. Czy miała wianek na głowie upleciony z ziół? Nie pamiętam czy miała taki wianek gdy siedziała pod sosną. Ale w śnie nic takiego nie miała. Była miła i bardzo przystępna... – odpowiedziałem.  Przystępna? Uwiodła cię w śnie?... a to heca – zaczął śmiać się  – Ale uwierz mi ona ci już nie odpuści, będzie polować na ciebie w lesie, w jeziorze i na łąkach. Strzeż się przyjacielu.  Posłuchaj:


Opowiem ci co mi się niedawno zdarzyło na polowaniu: Zapewne znasz – zaczął leśniczy - to dziwne uczucie kiedy nocą przechodzi się obok cmentarza lub też nieoczekiwanie bezksiężycowa noc zaskoczy cię gdy znajdujesz się w środku lasu. Ciarki przebiegają wtedy po plecach, serce mocniej bije i przyśpieszasz kroku. Takie właśnie uczucie zawładnęło mną kilka dni temu. Znasz bagna koła Hanus? To środek puszczy Augustowskiej. Całą noc przesiedziałem kilkanaście metrów nad ziemią wypatrując zwierzyny. Od lat już nie poluje. Lubię posiedzieć na ambonie w samotności i przemyśleć kilka spraw. Sam wiesz, takich o sensie i bezsensie życia. Nad ranem z odległych zabudowań leśniczówki Hanus dochodziło ujadanie psów. Lekko już świtało. Zszedłem na dół i usiadłem na szczeblu drabiny. Próbowałem uspokoić myśli i pogodzić się ze stratą czasu. Nic nie wymyśliłem genialnego. Zmarzłem i bolała mnie głowa. Potężny łyk z piersiówki ukoił żal i poprawił mi humor. Otworzyłem nową paczkę papierosów. Rozejrzałem się dookoła. Gonione wiatrem poszarpane, ciemne chmury co chwila przysłaniały tarczę księżyca wyblakłą od światła wschodzącego słońca. Z pobliskiej lipy usłyszałem przenikliwy krzyk sowy. Poczułem czyjąś obecność. Dotarł do mnie ostry zapach kawy takiej jak lubię. Wiesz przecież jakiej - takiej mielonej we własnym młynku, zalanej wrzątkiem i postawionej na gorącej blasze.  "Halo! Kogo to po nocy niesie!" - krzyknąłem w ciemność. W odpowiedzi usłyszałem cichy chichot i szelest traw. Zimny powiew wiatru zmroził mi krew w żyłach. Zapachniało bagnem. W trzęsawisku zabulgotały bąble gazu. Podniosłem dubeltówkę i krzyknąłem: "Stój! Ktoś ty za jeden!" "Panie leśniczy, to ja Jasiek" - usłyszałem po chwili ciszy. "Jasiek! Jaki do cholery Jasiek. Odpowiadaj!" - wrzasnąłem. "Znacie mnie... panie leśniczy...jestem z Wojciecha" - odpowiedział ktoś świszczącym i przeciągającym sylaby głosem. "Jasiek? Jasiek z Wojciecha! "Tak to ja." “Kłamiesz!! Jasiek zmarł kilka lat temu. Nie wygłupiaj się pan! Wyłaź stamtąd! - krzyknąłem w ciemność. "Ależ to ja... Ja Jasiek... Chce tylko pogadać... Błądzę po tych bagnach... Chce pogadać...Zapalić...Napić się z panem...Zapalić...Tak. Chciałbym zapalić ...Jak dawniej..." "Pomyślałem, że to jakiś żartowniś podszył się pod zmarłego by mnie nastraszyć. Ale ten zapach kawy? Na środku bagna? Ten świszczący głos? Ciarki mi przechodziły po krzyżu kiedy go słuchałem . I nagle zobaczyłem kilka metrów przed sobą wynurzający się z głębi bagna cień. Kępy traw zaczęły zapadać się dookoła mnie. Nie wiele myśląc..." Leśniczy zamilkł i spojrzał w niebo jakby tam szukał odpowiednich słów. "I co było dalej?" - zapytałem. Ale leśniczy nagle chwycił leżąca na stole dubeltówkę i specjalnie nie mierząc strzelił w kierunku nieba. "Jezu!"- krzyknąłem - "Co ci odbiło...na miłość Boską..." Gospodarz śmiał się: "Popatrz w górę. Przegoniłem gołębiarza. Jastrzębia! Miał drań ochotę na moje gołębie." Rzeczywiście. Jastrząb odlatywał a rozpierzchnięte stadko gołębi lądowało na dachu drewutni tuż za plecami leśniczego. Huk wystrzału zaalarmował leśniczynę. Otworzyły się drzwi domu i na naszym stoliku wylądowała taca z talerzem pełnym ziemniaczanych placków oraz kawa w kubkach. Taka jaką obaj lubimy: mielona w domowym młynku, zalana wrzątkiem i wygrzana na blasze. Leśniczyna przysiadła się do nas: "Słucham już po raz któryś opowieść o Jaśku. To mogło się wydarzyć. Nie przeczę. Tak podobno wygląda czyściec dla tych którzy popijali za życia i palili jak smoki te obrzydliwe papierosy. Cierpią ich dusze. Ciało chce palić i popić a duszyczka przecież nie jest materialna. Macie za swoje chłopy! Chociaż na tamtym świecie jest sprawiedliwość. Z wami też tak będzie, jak nie przestaniecie... Ale powiedz szczerze Marcinowi, mój kochany mężusiu; jaką to nalewkę wtedy popijałeś?"

Leśniczy wybuchnął śmiechem. Masz racje, to może być klucz do tego zdarzenia. Otóż, piłem nalewkę z winogron. A winogrona dostałem od wróżki z Augustowa. Znasz ją przecież." "W tych winogronach coś musi być. Jestem pewna, że tam objawił się jakiś eliksir wywołujący duchy. Wróżka mogła takie dziwne winogrona wyhodować we własnym ogródku. Znam jej niesamowity talent." - powiedziała leśniczyna a zwracając się bezpośrednio do mnie dodała: "Od kilku dni mój mąż nie chodzi do lasu. Popija nalewkę w dużych ilościach. Nocami nie śpi. Ogłosił w rodzinie, że sprawdza  nalewkową hipotezę. Chce wywoływać i gadać z duchami".  Nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać. Leśniczy pogrzebał za pazuchą i z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjął piersiówkę.  Oto ten eliksir - powiedział - To podarunek. Weź ,proszę. Mam cały gąsior. Próbuj i ty. Teraz nas będzie dwóch. Będzie naukowo. Udany eksperyment musi potwierdzić wielu.

 Podziękowałem za podarek i gościnę ale leśniczyna, jak się okazało, miała jeszcze coś do opowiedzenia o duchach. "Jeszcze nie czas na ciebie. Zjedz jeszcze jeden placek i dopij kawę a ja ci opowiem o zdarzeniu z duchem w stu procentach prawdziwym" - powiedziała podsuwając mi talerz z plackami. "Otóż, Pomyśl tylko. Ile to pokoleń, ilu ludzi tu żyło przed nami. Każdy kawałek ziemi dookoła jezior ma tu swoją magiczną historię. Tak jak gdzie indziej każda dolina, wąwóz, strumień. W naszej okolicy magie wyczuwa się dosłownie wszędzie. Tu mieszkały czarownice, tam wilkołaki, w lasach duchy leśne a w jeziorach i na bagnach rusałki. Dawniej ludzie żyli nie telewizją, lecz fantazją. Spędzali wieczory opowiadając sobie historie przekazane ich rodzicom przez ich dziadków, pradziadków. Opowiem ci co zdarzyło się w mojej rodzinnej wiosce, w Wojciechu. Otóż, padał śnieg, a wiatr hulał po lesie. W starej wiejskiej chacie gdzie mieszkała moja babcia kobiety przędły przy ogniu. "Wy boicie się wszystkiego - powiedziała najmłodsza - ale ja nie wierzę w czarownice!" Żeby je przekonać, wyszła sama w noc. W kieszeni zapaski miała motek wełny i wrzeciono. Weszła w ciemny las. Nagle poczuła, że coś ją ciągnie do tyłu. Chciała zrobić krok, ale nie mogła się ruszyć. Następnego ranka znaleziono ją martwą. Okazało się, że wrzeciono wypadło z kieszeni jej zapaski i wbiło się w śnieg. Dziewczyna, czując, że coś ją przytrzymuje w miejscu, pomyślała, że to czarownica, i zmarła ze strachu i zimna. Od tego czasu na tym miejscu stoi krzyż. Widzieliście ten krzyż, który stoi przy wjeździe do Wojciecha od strony Lipowca? To tam."

Leśniczyna pozbierała naczynia i wróciła do domu. Leśniczy poczęstował mnie papierosem. Nie odmówiłem, Pogrążeni w zadumie, puszczając dymki wpatrywaliśmy się obaj w stadko gołębi szybujące beztrosko nad nami. Wstrzymałem się od pytań o zakończenie przygody z Jaśkiem. Pomyślałem , że przygody przyjaciół wymagają spokojnego przemyślenia i taktu. Impulsywnie wyrażenie niedowierzania lub też ironiczny uśmiech mógłby urazić miłego gospodarza. Niedokończone opowieści są najciekawsze.

Podczas pożegnaniu, obiecałem leśniczemu, że zajrzę do niego jeszcze tego samego dnia po zmierzchu. Wsiadłem do samochodu i dróżkami leśnymi pojechałem nad jezioro. Gdy byłem już na swojej polanie, omijając mrowisko, wjechałem na sterczący pieniek ukryty pod trawą. Samochód zawisł przednim kołem na pieńku i nie chciał już ruszyć ani w przód ani w tył. Możliwe, że była to kara za śmiech z leśniczego. Wyobrażałem właśnie sobie jak ucieka po bagnie od własnego cienia. 

Było późne popołudnie. Zszedłem po schodkach nad jezioro. Rozebrałem się i wskoczyłem do wody. “Spokojna i orzeźwiająca woda, puste jezioro otoczone lasami, odgłosy ptaków i dochodzący z daleka odgłos dzwonów kościelnych a po chwili ledwo słyszalna modlitwa. Mój Boże, tak wiele na tym świecie jest cudowności na które nie potrzeba wydawać pieniędzy” – płynąc, leniwie myślałem. Po powrocie na polanę zabrałem się do uwolnienia samochodu. Pieniek okazał się twardym przeciwnikiem. Po godzinie walki zrezygnowałem.

“Tak miało być. Mam widocznie tu zanocować” – pomyślałem i tęgi łyk pociągnąłem z piersiówki. “Niebo w gębie” – tak smak tego napoju można by określić. Przypomniałem sobie  zasadę szetlandzkich rybaków, która brzmi: otworzone musi być do końca wypite bo zły duch do środka wkradnie się i zepsuje zawartość. Nie mogłem do tego dopuścić. Po biesiadzie postanowiłem obmyć strudzone ciało.

Ku mojemu zaskoczeniu na drewnianym pomoście, ktoś czekał na mnie. Leśniczy miał racje – pomyślałem – Ona i duchy mi nie odpuszczą. I dobrze. I nie dziwota to. W naszym wieku, "wcześnie urodzonych" , i po naszych dramatycznych przeżyciach, taka ciekawość świata duchów i odkrywanie ich tajemnic wydaje się być naturalną . W życiu na wszystko przychodzi odpowiedni czas. Chciałoby się powiedzieć w pełnym słowa tego znaczeniu, że wiedzą o tych sprawach jesteśmy żywotnie zainteresowani. Obaj z leśniczym kochamy życie - cokolwiek ono nam przynosi - szczęście czy cierpienie. 

Przypomniałem sobie jak zaczęła się wizyta u leśniczego. Otóż:  Gdy rozmawiałem z leśniczym spostrzegłem , że z za otaczającego nas gęstego i wysokiego żywopłotu wychyliła się głowa nieznajomego, brodatego mężczyzny. Leśniczy nie mógł ze swojego miejsca zauważyć tego osobnika, Mężczyzna wyglądał mi na zaspanego. Przecierał starannie oczy. Jego oczy były wyblakłe, niebieskie, i nieprzyjemnie świdrujące. Mrugnął do mnie porozumiewawczo i przesłał całusa bezgłośnym rybim cmoknięciem. Pomyślałem, że kiedyś znałem tego człowieka i to bardzo dobrze. Te oczy! Głowa zagadkowego mężczyzny znikła za żywopłotem, by po chwili znów się pojawić zupełnie w innym miejscu. Teraz , ów cudak, gestami ręki i ruchami głowy nakazywał mi milczenie. Postanowiłem uszanować jego prośbę i do końca spotkania nie wspomniałem leśniczemu o tym dziwnym gościu. 

I cóż. Na pomoście siedział ów dziwny człowiek, którego ujrzałem u leśniczego.  Gdy się zbliżyłem odkryłem, że jest to Ojciec Piotr. To dziwne ale też oczekiwane - pomyślałem. On czekał  na mnie na  pomoście, na tym, na którym często w samotności medytowałem wpatrując się w świty i zachody słońca. Często wtedy myślałem o swoich zmarłych rodzicach. Ojciec Piotr siedział ze skrzyżowanymi nogami w pozycji lotosu a jego ubranie leżało obok. Był nagi. Siadłem obok i przymknąłem oczy. Słońce dotykało już czubków ściany drzew na przeciwległym brzegu jeziora. Powiało chłodem. Zerwał się wieczorny wiatr. Nad jezioro napłynęły ciemne chmury. Z oddali nadleciał odgłos grzmotu. Fale uniosły się i zaczęły zalewać pomost. Ojciec Piotr podniósł ręce w górę i przemówił:

"Boże! Czemu uczyniłeś mnie tym kim jestem? Proszę pozwól mi przekazać dar, którym mnie obdarzyłeś?"

Nie dosłyszałem o jakim darze on mówił i komu chciał go przekazać, bo podniosły głos Ojca Piotra nagle zagłuszyło przejmujące wycie wiatru spadającego z wysokiej skarpy za naszymi plecami. Suchy trzask pioruna poderwał do lotu i żałosnych pojękiwań stado kormoranów koczujących na pobliskich drzewach. Dookoła wszystko wyło i jęczało od uderzeń wiatru. Nagle pojawiła się nienaturalnie olbrzymia fala, wielokrotnie większa od tej przysłowiowej dziewiątej, i cisnęła mną jak piórkiem z pomostu na brzeg. Uderzyłem głową o konar stojącej tuż nad wodą brzozy i straciłem przytomność. Trwałem w tym zadziwiającym stanie świadomości, pół śnie pół jawie do około północy. Gdy się ocknąłem, powierzchnia jeziora zalana była jasnym światłem księżyca. Zauważyłem dookoła siebie rozrzucone deski pomostu rozbitego impetem fali. Z góry, gdzieś z polany, na skarpie, dobiegał do moich uszu kobiecy śpiew. Powlokłem się tam schodami obijając stopy o porozrzucane uderzeniem wiatru deski pomostu.

Gdy moja głowa znalazła się na poziomie polany, ze zdumienia otworzyłem oczy. Wśród drzew płonęło wielkie ognisko a dookoła niego w roztańczonym korowodzie przesuwały się pół nagie kobiety. Wesoła muzyka, w tak której tańczono, dobiegała gdzieś z góry, z pośród koron drzew. Koncentrując wzrok na gałęziach rozłożystego jaworu, ujrzałem grajków. Były to również roznegliżowane kobiety. Tuż przy ognisku, w środku korowodu, z rękoma wzniesionymi do góry, obracał się jedyny mężczyzna w tym towarzystwie. Był brodaty, nagi i był to Ojciec Piotr. Jeszcze nie zdążyłem ochłonąć ze zdumienia, kiedy za sobą usłyszałem delikatny plusk i ciche stąpnięcia. Od strony jeziora, w moim kierunku szła cudownej urody młoda, skąpo odziana niewiasta. Zbliżyła się błyskając tęczowymi odbiciami księżycowego światła w kroplach wody spływającej po jej ciele. Spoglądając z rozbawieniem na mnie objęła mnie obiema rękami przybliżając równocześnie swoje usta do mojego ucha.

Powiedziała szeptem: "Mój drogi. Na ciebie już czas." Stałem bez ruchu, zahipnotyzowany jej urodą i dotykiem. "Błagam cię. Błagam cię, nie opuszczaj mnie już nigdy więcej"- wyszeptałem. 

Jednak to prawda – pomyślałem. Najcudowniejsze nasze marzenia spełniają się w najmniej spodziewanych chwilach tym którzy w nie usilnie wierzą. Tym którzy wierząc - nie zamykają oczu. 

Piękność wzięła mnie pod rękę i poprowadziła do jeziora....

Poczułem mocne szarpanie za ramie. Otworzyłem oczy. Nade mną nachylał się leśniczy. Masz głowę w żarze! Spalisz się żywcem! – śmiejąc się mówił odciągając mnie od wygasającego ogniska.  

Niebo rozjaśniały miliony gwiazd. Moją głowę zaciemniały miliony myśli. Gdzie ja jestem? Co tu robię? Powoli do mnie dotarło, że w śnie spotkałem zmarłego ojca. Będę musiał przemyśleć ten sen na spokojnie. Jaką mądrość chciał mi przekazać w tych przedziwnych scenach o nawałnicy i rusałkach?

Leśniczy zaprowadził mnie do auta. Z termosu nalał do kubeczków cudownie pachnąca kawę i gdy popijaliśmy delektując się boskim napojem, powiedział: Przyjechałem po ciebie, bo nie pojawiłeś się wieczorem u nas. Żona przygotowała biesiadę. Specjalnie dla ciebie...


PS Serdeczne Podziękowania Zbyszkowi i Wandzie za wieloletnią przyjaźń i gościnę.  


NOTKA



Rusałki to słowiańskie boginki wody mieszkające w rzekach i jeziorach, często porównywane do greckich wodnych nimf. Niektórzy uważają, że istnieją także rusałki leśne, które mieszkają w wydrążonych pniach drzew. We wszystkich legendach i mitach rusałki są przedstawiane jako piękne i młode dziewczęta o jasnej karnacji i długich ciemnych włosach. Ubiór stanowią białe, powłóczyste suknie. Ich piękny śpiew wabił młodych i przystojnych mężczyzn, którzy niepomni niebezpieczeństwa zbliżali się do czarujących dziewcząt. Nimfy łaskotały nieszczęśnika, który od spazmatycznego śmiechu umierał. Mogły także tańczyć z ofiarą tak długo, aż padła ze zmęczenia. Istniał jednak jeden sposób na ocalenie swojego żywota. Boginki zadawały zagadki, a ten kto znalazł na nie odpowiedź uwalniał się od złego czaru. ..


PS "Mój drogi. Na ciebie już czas." ??? 

Więc jaka jest dobra odpowiedz ? Miłość? 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bóg stworzył pożywienie, a diabeł kucharza

Czy odkryłeś, kto umiera, kiedy się umiera?