Smak nalewki


e8f9219230a66ec7fc798a0cde89f8d2.jpg

Opowiadanie  

 Smak nalewki

 Gdy wygodnie rozsiedliśmy się przed domem usłyszałem przedziwną historię. Zapewne znasz – zaczął leśniczy - to dziwne uczucie kiedy nocą przechodzi się obok cmentarza lub też nieoczekiwanie bezksiężycowa noc zaskoczy cię gdy znajdujesz się w środku lasu. Ciarki przebiegają wtedy po plecach, serce mocniej bije i przyśpieszasz kroku. Takie właśnie uczucie zawładnęło mną kilka dni temu.

Znasz bagna koła Hanusa? To środek puszczy Augustowskiej. Całą noc przesiedziałem kilkanaście metrów nad ziemią wypatrując zwierzyny. Od lat już nie poluje. Lubię posiedzieć na ambonie w samotności i przemyśleć kilka spraw. Sam wiesz, takich o sensie i bezsensie życia. Nad ranem z odległych zabudowań leśniczówki Hanus dochodziło ujadanie psów. Lekko już świtało. Zszedłem na dół i usiadłem na szczeblu drabiny. Próbowałem
uspokoić myśli i pogodzić się ze stratą czasu. Nic nie wymyśliłem genialnego. Zmarzłem i bolała mnie głowa. Potężny łyk z piersiówki ukoił żal i poprawił mi humor. Otworzyłem nową paczkę papierosów. Rozejrzałem się dookoła. Gonione wiatrem poszarpane, ciemne chmury co chwila przysłaniały tarczę księżyca wyblakłą od światła wschodzącego słońca. Z pobliskiej lipy usłyszałem przenikliwy krzyk sowy. Poczułem czyjąś obecność. Dotarł do mnie ostry zapach kawy takiej jak lubię. Wiesz przecież jakiej - takiej mielonej we własnym młynku, zalanej wrzątkiem i postawionej na gorącej blasze.
"Halo! Kogo to po nocy niesie!" - krzyknąłem w ciemność.
W odpowiedzi usłyszałem cichy chichot i szelest traw. Zimny powiew wiatru zmroził mi krew w żyłach. Zapachniało bagnem. W trzęsawisku zabulgotały bąble gazu. Podniosłem dubeltówkę i krzyknąłem:
"Stój! Ktoś ty za jeden!"
"Panie leśniczy, to ja Jasiek" - usłyszałem po chwili ciszy.
"Jasiek! Jaki do cholery Jasiek. Odpowiadaj!" - wrzasnąłem.
"Znacie mnie... panie leśniczy...jestem z Wojciecha" - odpowiedział ktoś świszczącym i przeciągającym sylaby głosem.
"Jasiek? Jasiek z Wojciecha!
"Tak to ja."
“Kłamiesz!! Jasiek zmarł kilka lat temu. Nie wygłupiaj się pan! Wyłaź stamtąd! - krzyknąłem w ciemność.
"Ależ to ja... Ja Jasiek... Chce tylko pogadać... Błądzę po tych bagnach... Chce pogadać...Zapalić...Napić się z panem...Zapalić...Tak. Chciałbym zapalić ...Jak dawniej..."
Pomyślałem, że to jakiś żartowniś podszył się pod zmarłego by mnie nastraszyć. Ale ten zapach kawy? Na środku bagna? Ten świszczący głos? Ciarki mi przechodziły po krzyżu kiedy go słuchałem . I nagle zobaczyłem kilka metrów przed sobą wynurzający się z głębi bagna cień. Kępy traw zaczęły zapadać się dookoła mnie. Nie wiele myśląc..."

Leśniczy zamilkł i spojrzał w niebo jakby tam szukał odpowiednich słów.
"I co było dalej?" - zapytałem.
Ale leśniczy nagle chwycił leżąca na stole dubeltówkę i specjalnie nie mierząc strzelił w kierunku nieba.
"Jezu!"- krzyknąłem - "Co ci odbiło...na miłość Boską..."
Gospodarz śmiał się: "Popatrz w górę. Przegoniłem gołębiarza. Jastrzębia. Miał drań ochotę na moje gołębie."
Rzeczywiście. Jastrząb odlatywał a rozpierzchnięte stadko gołębi lądowało na dachu drewutni tuż za plecami leśniczego.
Huk wystrzału zaalarmował leśniczynę. Otworzyły się drzwi domu i na naszym stoliku wylądowała taca z talerzem pełnym ziemniaczanych placków oraz kawa w kubkach. Taka jaką obaj lubimy: mielona w domowym młynku, zalana wrzątkiem i wygrzana na blasze. Leśniczyna przysiadła się do nas:

"Słucham już po raz któryś opowieść o Jaśku. To mogło się wydarzyć, nie przeczę. Jaiek w bagnie!! Ho..ho! Tak podobno wygląda czyściec dla tych którzy popijali za życia i palili jak smoki te obrzydliwe papierosy. Cierpią ich dusze. Ciało chce palić i popić a duszyczka przecież nie jest materialna. Macie za swoje chłopy! Chociaż na tamtym świecie jest sprawiedliwość. Z wami też tak będzie, jak nie przestaniecie... Ale powiedz szczerze Marcinowi, mój kochany mężusiu; jaką to nalewkę wtedy popijałeś?"

Leśniczy wybuchnął śmiechem. "Masz racje, to może być klucz do tego zdarzenia. Otóż, piłem nalewkę z winogron. A winogrona dostałem od wróżki z Augustowa. Znasz ją przecież...

Przerwała mu leśniczyna. "W tych winogronach coś musi być. Jestem pewna, że tam objawił się jakiś eliksir wywołujący duchy. Wróżka mogła takie dziwne winogrona wyhodować we własnym ogródku. Znam jej
niesamowity talent." - powiedziała a zwracając się bezpośrednio do mnie dodała: "Od kilku dni mój mąż nie chodzi do lasu. Popija nalewkę w dużych ilościach. Nocami nie śpi. Ogłosił w rodzinie, ze sprawdza moją nalewkową hipotezę. Chce wywoływać i gadać z duchami"

Nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać. Leśniczy pogrzebał za pazuchą i z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjął piersiówkę. "Oto eliksir .-powiedział - To podarunek. Weź ,proszę. Mam cały gąsior. Próbuj i ty. Teraz nas będzie dwóch sprawdzało tę duchową moc. Eksperyment musi potwierdzić wielu."

Podziękowałem za podarek i gościnę ale leśniczyna, jak się okazało, miała jeszcze coś do opowiedzenia o duchach.
"Jeszcze nie czas na ciebie. Zjedz jeszcze jeden placek i dopij kawę a ja ci opowiem o zdarzeniu z duchem w stu procentach prawdziwym" - powiedziała podsuwając mi talerz z plackami.

"Otóż, Pomyśl tylko. Ile to pokoleń, ilu ludzi tu żyło przed nami. Każdy kawałek ziemi dookoła jezior ma tu swoją magiczną historię. Tak jak gdzie indziej każda dolina, wąwóz, strumień. W naszej okolicy magie wyczuwa się dosłownie wszędzie. Tu mieszkały czarownice, tam wilkołaki, w lasach duchy leśne a w jeziorach i na bagnach rusałki. Dawniej ludzie żyli nie telewizją, lecz fantazją. Spędzali wieczory opowiadając sobie historie przekazane ich rodzicom przez ich dziadków, pradziadków. Opowiem ci co zdarzyło się w mojej rodzinnej wiosce, w Wojciechu.
Otóż, padał śnieg, a wiatr hulał po lesie. W starej wiejskiej chacie gdzie mieszkała moja babcia kobiety przędły przy ogniu.
"Wy boicie się wszystkiego - powiedziała najmłodsza - ale ja nie wierzę w czarownice!" Żeby je przekonać, wyszła sama w noc. W kieszeni zapaski miała motek wełny i wrzeciono. Weszła w ciemny las. Nagle poczuła, że coś ją ciągnie do tyłu. Chciała zrobić krok, ale nie mogła się ruszyć. Następnego ranka znaleziono ją martwą. Okazało się, że wrzeciono wypadło z kieszeni jej zapaski i wbiło się w śnieg. Dziewczyna, czując, że coś ją przytrzymuje w miejscu, pomyślała, że to czarownica, i zmarła ze strachu i zimna. Od tego czasu na tym miejscu stoi krzyż. Widzieliście ten krzyż, który stoi przy wjeździe do Wojciecha od strony Lipowca? To tam."

Leśniczyna pozbierała naczynia i wróciła do domu. Leśniczy poczęstował mnie papierosem. Nie odmówiłem, Pogrążeni w zadumie, puszczając dymki wpatrywaliśmy się obaj w stadko gołębi szybujące beztrosko nad nami. Wstrzymałem się od pytań o zakończenie przygody z Jaśkiem. Pomyślałem , że przygody przyjaciół wymagają spokojnego przemyślenia i taktu. Impulsywnie wyrażenie niedowierzania lub też ironiczny uśmiech mógłby urazić miłego gospodarza. Niedokończone opowieści są najciekawsze.

7e4a7a7538dfec8adaa2ee0af04e3cd7.jpg

Podczas pożegnaniu, obiecałem leśniczemu, że zajrzę do niego jeszcze tego samego dnia po zmierzchu. Wsiadłem do samochodu i dróżkami leśnymi pojechałem nad jezioro. Gdy byłem już na swojej polanie, omijając mrowisko, wjechałem na sterczący pieniek ukryty pod trawą. Możliwe, że była to kara za wewnętrzny śmiech z leśniczego. Wyobrażałem właśnie sobie jak ucieka po bagnie od własnego cienia. 
Samochód zawisł przednim kołem na pieńku i nie chciał już ruszyć ani w przód ani w tył. Było późne popołudnie. Zszedłem po schodkach nad jezioro. Rozebrałem się i wskoczyłem do wody.
“Spokojna i orzeźwiająca woda, puste jezioro otoczone lasami, odgłosy ptaków i dochodzący z daleka odgłos dzwonów kościelnych a po chwili ledwo słyszalna modlitwa. Mój Boże, tak wiele na tym świecie jest cudowności na które nie potrzeba wydawać pieniędzy”. – płynąc, leniwie myślałem.
Po powrocie na polanę zabrałem się do uwolnienia samochodu. Pieniek okazał się twardym przeciwnikiem. Po godzinie walki zrezygnowałem.
“Tak miało być. Mam widocznie tu zanocować” – pomyślałem i tęgi łyk pociągnąłem z piersiówki.
“Niebo w gębie” – tak smak tego napoju można by określić. Przypomniałem sobie szybko zasadę szetlandzkich rybaków, która brzmi: otworzone musi być do końca wypite bo zły duch do środka wkradnie się i zepsuje zawartość. Nie mogłem do tego dopuścić. Po biesiadzie postanowiłem obmyć strudzone ciało.
Ku mojemu zaskoczeniu na drewnianym pomoście, na którym często w samotności medytowałem wpatrując się w świty i zachody słońca, ktoś czekał na mnie. Jakiś mężczyzna siedział ze skrzyżowanymi nogami w pozycji lotosu. Jego ubranie leżało obok. Był nagi. Siadłem obok w milczeniu i przymknąłem oczy. Słońce dotykało już czubków ściany drzew na przeciwległym brzegu jeziora.
Powiało chłodem. Zerwał się wieczorny wiatr. Nad jezioro napłynęły ciemne chmury. Z oddali nadleciał odgłos grzmotu. Fale uniosły się i zaczęły zalewać pomost. Nieznajomy podniósł ręce w górę i przemówił:
"Boże! Czemu uczyniłeś mnie tym kim jestem? Proszę pozwól mi przekazać dar, którym mnie obdarzyłeś..."
Nie dosłyszałem o jakim darze on mówił i komu chciał go przekazać, bo podniosły głos nieznajomego nagle zagłuszyło przejmujące wycie wiatru spadającego z wysokiej skarpy za naszymi plecami. Suchy trzask pioruna poderwał do lotu i żałosnych pojękiwań stado kormoranów koczujących na pobliskich drzewach. Dookoła wszystko wyło i jęczało. Nagle też pojawiła się olbrzymia fala, wielokrotnie większa od tej przysłowiowej dziewiątej, i cisnęła mną jak piórkiem z pomostu na brzeg. Uderzyłem głową o konar stojącej tuż nad wodą brzozy i straciłem przytomność. Trwałem w tym zadziwiającym stanie świadomości, pół śnie pół jawie do około północy, Gdy się ocknąłem powierzchnia jeziora zalana była jasnym światłem księżyca. Stał nad horyzontem wysoko i był w pełni, Zauważyłem dookoła siebie rozrzucone deski pomostu rozbitego impetem fali. Z góry, gdzieś z polany na skarpie dobiegał do moich uszu kobiecy śpiew. Powlokłem się tam schodami obijając stopy o porozrzucane uderzeniem wiatru deski pomostu. Gdy moja głowa znalazła się na poziomie polany, ze zdumienia
otworzyłem oczy. Wśród drzew płonęło wielkie ognisko a dookoła niego w roztańczonym korowodzie przesuwały się pół nagie kobiety. Wesoła muzyka, w tak której tańczono, dobiegała gdzieś z góry, z pośród koron drzew. Koncentrując wzrok na gałęziach rozłożystego jaworu, ujrzałem grajków. Były to również roznegliżowane kobiety. Tuż przy ognisku, w środku korowodu z rękoma wzniesionymi do góry obracał się jedyny mężczyzna w tym towarzystwie. Był brodaty, nagi i był to nieznajomy - człowiek z pomostu. Jeszcze nie zdążyłem ochłonąć ze zdumienia, kiedy za sobą usłyszałem delikatny plusk i ciche stąpnięcia. Od strony jeziora, w moim kierunku szła cudownej urody młoda, skąpo odziana niewiasta. Zbliżała się błyskając tęczowymi odbiciami księżycowego światła w kroplach wody spływającej po jej ciele. Spoglądając z rozbawieniem na mnie objęła mnie obiema rękami przybliżając równocześnie swoje usta do mojego ucha. Powiedziała szeptem:
"Mój drogi. Na ciebie już czas." Stałem bez ruchu, zahipnotyzowany jej urodą i dotykiem...
"Błagam cię. Błagam cię, nie opuszczaj mnie już nigdy więcej"- wyszeptałem.
Piękność wzięła mnie pod rękę i poprowadziła do jeziora.

Marcin Sznajder

4d5ee1e38c8f636a79fa702be5371da1.jpg


p.s.
I wtedy było Bosko! Najcudowniejsze nasze marzenia spełniają się w najmniej spodziewanych chwilach. Spełniają się tym którzy w nie usilnie wierzą. Tym którzy wierząc - nie zamykają oczu. I nic w tym dziwnego - marzenie jest myślą, a każda myśl, według boskich praw, wsparta przez dłuższy czas wolą marzyciela realizuje się najpierw w świecie duchowym,  mentalnym  a potem w fizycznym.

No cóż, przesiaduje na tym pomoście od czasu do czasu i wciąż czekam...

cc81047aeef0b52b143ef6e28e899df5.jpg

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

LEŚNICZY, LEŚNICZYNA I DUCHY

Bóg stworzył pożywienie, a diabeł kucharza

Czy odkryłeś, kto umiera, kiedy się umiera?