Oto kilka opowiadań mistycznych z cyklu „Szepty w ciszy"

 

Oto kilka opowiadań mistycznych z cyklu „Szepty w ciszy"



SZEPTY W CISZY (w okruchach prawdy)


WSTĘP


Miłośnicy tajemnicy, poszukiwacze ukrytych znaczeń, zapraszam Was do wnętrza mojego umysłu i przedstawiam zbiór opowiadań mistycznych, które zrodziły się w głębi mojej duszy. Gdzieś pomiędzy jawą a snem, w ciszy nocnej, odnajdywałem inspirację do tworzenia historii, które kroczą po granicy rzeczywistości i niewidzialnego.


"Szepty w ciszy" to zbiór opowieści, które spływają lekko i delikatnie do wyobraźni , podobnie jak szepty wiatru znanego tylko gwiazdom. Każde opowiadanie przeniknięte jest mistycznym duchem, który porusza nasze dusze i budzi w nas pragnienie odkrywania nieznanych światów. Pisane z sercem, mają na celu wprowadzić czytelnika w krainę subtelnych emocji, gdzie magia miesza się z rzeczywistością, a granice między tym, co ziemskie a nieziemskie, stają się delikatne i przezroczyste, niczym mgiełka nad ranem.


Niniejszy zbiór to wyraz mojej fascynacji niewidzialnymi siłami, które rządzą naszym światem, a jednocześnie pozostają ukryte przed naszymi oczami. Przez mistycyzm przekomarzający  się z logiką, pragnę przynieść czytelnikom coś więcej niż tylko przyjemność z rozrywki. Pragnę wprowadzić Was w świat, w którym marzenia i tajemnice stają się rzeczywistością, gdzie całkowita odpowiedź nie istnieje, ale są pytania, które prowadzą nas do głębszego zrozumienia samego siebie.


Zapraszam Was z całego serca na niezwykłą podróż do wnętrza swoich własnych dusz. Gdybym mógł wyrazić tę książkę w jednym słowie, byłoby to słowo "odkrywanie”. Odkrywanie tego, czym jesteśmy na prawdę, i czego suchy i racjonalny umysł nie jest w stanie zdefiniować. Odkrywanie, że jesteśmy częścią czegoś większego, czegoś, co jest ukryte w tajemnicy i czeka, aż odkryjemy je sami.


W tych opowieściach odnajdziecie mistykę, magię, nieuchwytność. Czeka Was spotkanie z istotami, które istnieją poza naszą sferą poznania, a jednak mają ogromny wpływ na nasze życie. Przybliżę Wam historie o duchach, istotach nadprzyrodzonych, a także o nas samych, odkrywających umiejętności i możliwości, o których dotąd nie mieliśmy pojęcia.


Tkając słowa i konstruując zdania, staram się przenieść Was w miejsce, w którym czujecie, że prawda jest oddychająca, że tysiące nieodkrytych stron wciąż przyszłości odwracają oczy do mistycznego wszechświata. Wierzę, że w tym zbiorze każdy z Was odnajdzie coś, co rozpali w nim iskierkę magii i przekona do istnienia czegoś więcej niż to, co dostrzega nasze zmysły.


Zanućcie cichutko słowa, by wprowadzić się w nastrój i rozpocznijcie tę mistyczną podróż w myśli i słowa, które będą Szeptać w Ciszy i odsłaniać prawdy, których nie możemy dostrzec na pierwszy rzut oka.


Rozkoszujcie się każdą historią, zbliżając się do otchłani nieznanych wymiarów wraz ze mną, gdyż tylko tam możemy pochylić się nad tajemnicami naszego istnienia i poznać prawdy o sobie samych.


Zapraszam Was do "Szeptów w ciszy".



O AUTORZE - CISZA 



Martwienie się - to modlenie się o coś, czego nie chcemy. Przestańmy się zatem martwić.


Często medytuje o  poranku kiedy jeszcze w domu wszyscy smacznie śpią. Kiedy próbuje  oczyścić umysł z myśli, niektóre z nich jednak przyciągają mocniej niż inne moją uwagę, więc  bawię się nimi pozwalając na ich istnienie.  Oto one:

Sposób w jaki myślimy, niekoniecznie jest dla nas  korzystny.  Negatywne myśli, generując problemy, tworzą rzeczywistość, z którą musimy się zmagać. Powinniśmy zatem stać się świadomi swoich myśli. Każdy lęk, krytyka to zestaw myśli negatywnych. Tracimy więc energię i kreujemy kłopoty  w  przyszłości. To na czym się skoncentrujemy myśląc, zostanie zamanifestowane przez nasz umysł jako rzeczywistość.

Myśli zawsze próbują się realizować. Warto nauczyć się kontrolować własny umysł i nie pozwalać mu na działania "samobójcze". Jak  uzyskać kontrolę nad umysłem?

Warto utożsamić się z Najwyższa swoją Istotnością, która używa dla swoich celów ciało i umysł. 

Kiedy tylko zerwiemy z utożsamianiem się z umysłem i ciałem, zauważamy, jak mało wolności, również wewnętrznej, mamy w codziennym życiu i jak to, co zazwyczaj robimy i myślimy, jest często owocem zwykłego automatyzmu. Przyjmujemy za pewnik dowody rozumowe, pojęcia naukowe, wymagania naszego ciała i logiki, i tym samym zamykamy sobie możliwość spojrzenia na świat i nas samych w inny niż zwykle sposób.

Ile myśli i przekonań, ile „wiedzy" zgromadziliśmy przez całe życie! To mogą być śmieci. Czy nie byłoby pięknie stać się znów białą kartą, na której można by zapisać coś całkiem nowego?

Jak to uczynić? Jak opróżnić umysł ze zbędnych, negatywnych myśli?

Bardzo pomocna jest w tym noc. Wszystkie przedmioty, które w świetle dnia pobudzają nasze zmysły, nocą wycofują się, znikają w ciemnościach   Jest  się wtedy jedynym obserwatorem i jedynym obserwowanym.

W środku nocy można wpatrywać się w płomyczek.  Zimą  zmuszałem się do wstawania. Zapalałem świeczkę i owinięty grubym kocem, w wełnianej czapce naciągniętej na uszy, siadałem na podłodze przed tym małym, pomarańczowym płomykiem o błękitnej duszy. Zamykałem oczy i obserwowałem z obojętnością myśli, wspomnienia, obrazy, pozostałości snów, czasem jedno albo dwa słowa, wynurzające się w głowie. Śledziłem je, nie identyfikując się z nimi, jakby nie miały ze mną nic wspólnego: ja nie byłem tymi myślami i one nie były moje. 

W hoteliku, w którym zamieszkałem w Płaskiej, było coś jeszcze, co z upływem czasu stawało się dla mnie coraz ważniejsze: nocna cisza od którego już odwykliśmy. Cisza ta stała się tłem wszystkich przeżyć. Cisze były różne, każda z nich miała swoje właściwości.  Ta Cisza  była dźwiękiem - szeptem. 

Zdawałem sobie sprawę, że moje uszy absolutnie nic nie słyszą.  Ale to szeptanie wewnątrz mojej głowy skąd pochodziło? Czy był to głos Stwórcy? Świadomości kosmicznej? Muzyka sfer?

My, współcześni, unikamy ciszy, niemal się jej boimy, może dlatego, że identyfikujemy ją ze śmiercią. Utraciliśmy nawyk pozostawania w ciszy, w samotności. Jeśli mamy jakiś problem, czujemy, że ogarnia nas strach, wolimy pobiec i oszołomić się jakimś hałasem, patrzeć na filmy w komputerze, wmieszać się w tłum, zamiast odsunąć się na bok i zastanowić w ciszy. To może być błędem. Cisza jest pierwotnym doświadczeniem człowieka. Bez ciszy nie ma słowa. Nie ma muzyki. Tylko w ciszy można osiągnąć zgodność z samym sobą, odnaleźć związek między  ciałem a umysłem, między umysłem a Kosmiczną Świadomością.

Co usłyszałem?

Nie znajdujemy się tutaj, żeby zadowalać innych ludzi lub żeby żyć tak, jak oni sobie tego życzą. Możemy jedynie żyć tak, jak nam to odpowiada i kroczyć własna drogą. Przybyliśmy tu, żeby nasze życie było spełnione i żebyśmy wyrażali miłość na najgłębszym poziomie. Znajdujemy się tutaj, żeby się uczyć i rozwijać i żeby otrzymywać i dawać współczucie i zrozumienie. Bo wraz ze zrozumieniem przychodzi przebaczenie, a wraz z przebaczeniem miłość. Gdy dotrzemy do punktu, w którym będziemy mogli przebaczyć wszystkim, którzy nas zranili, znajdziemy się na prostej drodze do tego, by cieszyć się harmonijnymi stosunkami z wszystkimi ludźmi, z którymi stykamy się w życiu.

I co jeszcze?

Miło sobie posiedzieć w lesie i popatrzyć w złote promienie słońca i pomyśleć spokojnie o:

Słońce to przejawienie potężnej Istoty - wraz z ciepłem i światłem przesyłającej nam uzdrawiające wibracje uczuć i myśli. Miasto to cichy zabójca. Miasta toną w negatywnych wibracjach kiepskich myśli i uczuć stłoczonych tam mieszkańców. 

Nasze ciało, nasze uczucia, nasze myśli to nic innego jak różnego rodzaju wibracje. Wibracje otoczenia, w którym żyjemy, w oczywisty sposób mają wpływ na nasze zdrowie i samopoczucie. Miłość, radość, akceptacja  - uzdrawiają , a nienawiść, zazdrość, krytycyzm, nietolerancja prowadzą do poczucia winy i samo - ukarania i  powodują różnorakie choroby fizyczne, i psychiczne. Wygląda na to, że za chorobę zwaną rakiem odpowiadają własne negatywne uczucia i własne negatywne myśli - głównie nienawiść, zazdrość.

Uzdrowienie ciał i umysłu, oprócz pigułek spełniających rolę remediów,  wymaga zmiany własnych uczuć i myśli - zmiany naszych wewnętrznych wibracji. Często medycyna proponuje uzdrowienie przez cierpienie. Na przykład: przez chemioterapie, naświetlania etc - czyli przez agresje na własny organizm . Ta metoda to czyste szaleństwo. Mądrzej jest poznać siebie i wyeliminować źródła choroby w sobie. Wyplenić z siebie chwasty: negatywne uczucia i myśli.
Istnieje na tym świecie wszelka obfitość czekająca wprost, żeby jej zakosztować. Istnieje więcej pieniędzy, niż można kiedykolwiek wydać, więcej ludzi, niż można kiedykolwiek spotkać, i więcej radości, niż można sobie wyobrazić. 

I co jeszcze?

Wszelkie związki są ważne, gdyż odzwierciedlają nasz stosunek do samych siebie. Jeżeli ciągle obarczasz siebie winą za wszystko, co ci się nie udaje, lub nieustannie uważasz się za osobę poszkodowaną, natrafisz zawsze na taki związek, który wzmocni to przekonanie.

Rodzicom, którzy kochają siebie, łatwiej będzie nauczyć dzieci, aby też darzyły siebie miłością. Gdy jesteśmy w zgodzie ze sobą, przez dawanie przykładu łatwiej będzie nam wpoić dzieciom poczucie własnej wartości. Im więcej będziemy pracowali nad odczuwaniem miłości do samego siebie, tym łatwiej nasze dzieci docenią jej wartość.

Jeżeli twoje życie wypełnione jest miłością i radością, nie słuchaj nieszczęśliwej, samotnej osoby, która mówi ci, jak żyć. Jeżeli w twoim życiu niczego nie brakuje, nie słuchaj osób, które nie umieją sprostać własnym kłopotom, a jednak udzielają porad.

Jeżeli inni ludzie mówią ci, że nie możesz czegoś mieć, a ty pod ich wpływem rezygnujesz z tego, znajdujące się w tobie dziecko nie wierzy, że zasługujesz na dobro. Mając Ojca w Niebiosach nie musimy się lękać. To takie proste.





DWA SŁOŃCA

 


Położyć głowę na ramieniu Kochanego Człowieka i nie bać się, nie uciekać, nie niepokoić o nic. Obudzić się rano w szczęściu i radości, by wieczorem spokojnie zasnąć i śnić o cudownej krainie zamieszkałej przez  dobrych, życzliwych i mądrych ludzi . Czasami chciałabym, aby zadzwonił telefon i rozwiązał wszystkie moje problemy, ee... chyba majaczę. To byłoby może za proste? Już sama nie wiem. Potrzebuje czegoś, co mi przypnie skrzydła. Aktualnie są mokre i ciężkie od zmartwień. Wcale nie nadają się do latania. Czy to Twoje myśli, kochanie? Opowiem ci o zdarzeniu z przeszłości, które zmieniło moje życie. Czy pamiętasz nasze wakacje nad jeziorem Studzienicznym?

 

Tamtego pamiętnego dnia wstałem przed świtem. Ty jeszcze smacznie spałaś w gościnnym pokoju plebani.  Oszkloną werandę zalewała księżycowa poświata. Cicho, by nie zbudzić przemiłego gospodarza, wyjąłem z torby sprzęt fotograficzny. Na bosaka, po srebrzystej od rosy łące, doszedłem do zbitego z kilku desek pomostu. Przysiadłem na ławce. Nad powierzchnią jeziora kłęby mgły stworzyły przemijające postacie jeziornych duchów. Zerwał się lekki wiatr marszcząc wodną tafle. Balet mgielnych, ulotnych postaci nimf i rusałek, rozpłynął się w nicość. Życia wieczność i życia chwila istnienia. Jak to pogodzić? Jak zrozumieć strumienie przepływających przez nas uczuć, skojarzeń, myśli? Które z nich są dogłębnie nasze, a które napływają i znikają do jakiegoś tajemniczego miejsca, na podobieństwo mgielnego baletu, który "tu i teraz" na moich oczach ulatuje z wiatrem? Mija dominujące we mnie uczucie olśnienia, oczarowania mgielnym baletem, a radość przygasa  bo umysł zapragnął uraczyć mnie zwątpieniem, i postraszyć zmartwieniami. A mimo to nie czuję by istotnie mnie to co umysł proponuje martwiło czy zmieniało. Niech umysł robi swoje a ja swoje. Czy to możliwe? Kim więc jestem naprawdę? Kim jestem w swojej niepowtarzalnej istotności? - pomyślałem.

 

Po chwili ponad trzcinami wzeszło słońce. Spojrzałem w głąb wody i ujrzałem tam blisko siebie dwa słoneczne odbicia. Ująłem je w kadr i zrobiłem zdjęcie. Odbicia słoneczne po chwili rozpłynęły się w wodną drogę pomarszczoną podmuchami wiatru i roziskrzoną niezliczonymi błyskami padających z nieba promieni. Wsiadłem do jachtu przycumowanego przy pomoście. Postawiłem żagle i pożeglowałem tą słoneczną drogą. Byłem szczęśliwy. Moi uczniowie czekali na mnie po drugiej stronie jeziora. Pracowałem wtedy jako właściciel i  instruktor kierując bazą nurkową "BIG BLUE" działającą na uroczym, zalesionym cyplu jeziora Studzieniczne - jeziora, znajdującego się koło miasteczka Augustów, w północno-wschodniej części kraju. Tego słonecznego poranka, podczas silnego wiatru, wywrócił się i zatonął kabinowy jacht. Kilku osobową załogę wyłowiła przepływająca nieopodal zdarzenia wiosłowa łódka.

Wkrótce nasz jacht " OUR” rzucił kotwicę obok miejsca wypadku. Poproszony o pomoc przy wydobyciu jachtu zszedłem pod wodę.

 

To co mi się przydarzyło pod wodą trwało niewiele dłużej niż kilka minut. Trwało tyle ile może trwać oddech przesycony pragnieniem powrotu do życia. Po wielu latach doświadczeń w nurkowaniu, każde wejście pod wodę traktuję jako wejście do innego świata, a każdy powrót na powierzchnię, jako powrót do domu. Powrót do jedynej, nienaruszalnej rzeczywistości. Tym razem stało się inaczej. Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że mój dom, że Nasz Dom, znajduje się  gdzie indziej.

 

Oto kilka refleksji z tamtych dramatycznych kilku minut:

 

Brak powietrza. Zginiesz - błyska myśl. Szamoczę się próbując wyrwać się z plątaniny lin. Przerażone zniszczeniem neurony wyją z rozpaczy. Grzmot trwogi wstrząsa intelektem. Umysł w czerwień rozpala słowa "Ratuj się". Miernik ciśnienia w butli nie kłamie. Nie mam powietrza do oddychania.. Krtań zaciska się. Duszę się. Utknąłem we wnętrzu zatopionego na 20 metrach kabinowego jachtu.

"W sprzęt na plecach wplątała się lina! Przetnij ją!"- w panice wrzeszczy intelekt. Posłusznie sięgam po nóż. Spoglądam ku górze i widzę poprzez wejście do kabiny słońce jako rozmytą plamę. Tracę przytomność. Ogarnia mnie błogość. Cichnie umysł. Z tej cichości, z sennego wymiaru, spoza ziemskiego czasu i przestrzeni budzi się nadzieja. Błyska w oddali światełko. Wchodzę w jasność tunelu wewnętrznego słońca. Objawia się duchowa strona istnienia. Moja najwyższa istotność uaktywnia dawno zapomniane zmysły, włącza do tej pory nieznane świadomości programy.

 Ktoś, kto jest naprawdę mną emigruje poza ciało. Unosząc się swobodnie Ja - duch obserwuje siebie - ciało. Czuję, myślę i przenikam materie jasnym widzeniem. Przeżywam dramat i jednocześnie obiektywnie obserwuje go bez emocji. Świetlistą drogą nadciąga pełna jasności postać. Wola tej istoty nakazuje moim dłoniom otwierać kolejne klamry pasków mocujących nurkowy sprzęt do mego ciała.

Jestem wolny. Wplątany w linę sprzęt pozostaje we wnętrzu jachtu. Wynurzam się bezwładnie z czeluści jachtu. Żeby wypłynąć na powierzchnię wystarczy zrzucić ołowiany pas balastowy. Dłoń zaciska się na klamrze pasa. Świetlana postać swymi myślami przenika mnie, ogarnia współczuciem, wszystko wybaczającą miłością. Dociera do mnie pytanie.

"Masz wybór, wolną wole, masz wolność. Decyduj. Zostajesz tu ze mną czy wypływasz?"

Ku własnemu zdziwieniu nie śpieszę się z odpowiedzią. W tym niezwykłym stanie, nie czuję żadnego zagrożenia, czas jakby przestał istnieć, więc mam go bez liku. Ogarnia mnie ciekawość dziecka, radość odkrywcy. Jestem otwarty na wszelkie zdarzenia, wszelkie pytania i odpowiedzi. Objawia mi się zarówno względność jak i ukryty sens przeszłych życiowych pomyłek, porażek, błędów i grzechów. Z radością wybaczam sobie, wybaczam wszystkim. Ten proces nie wymaga ode mnie żadnego wysiłku. Teraz wiem, że tu na Ziemi przejawiłem się wraz z innymi w wiecznej szkole życia. W szkole w której jest się zarówno uczniem jak i własnym nauczycielem. W Szkole Kosmicznej, w klasie Ziemia, w której wszyscy uczą się życzliwości, współczucia, przebaczania i miłującej dobroci. Nie powstrzymuje ciekawości, i pytam świetlaną postać:

 "Jak to jest? Czy to wyuczone treningiem ruchy ratują mi życie? Czy też może, niewidzialny dla normalnego stanu zmysłów świat duchowy istnieje realnie, i właśnie "tu i teraz"  i tylko w sytuacji pozornie bez wyjścia, mogę poznać Ciebie, realną istotę nie z tego świata , która pomaga mi z nieznanych mi pobudek? Kim jesteś? Zjawą generującą twą postać przez przerażony mózg? Bo tak uważają naukowcy twierdząc, że procesowi śmierci, samo-eutanazji towarzyszy podświadoma projekcja znieczulająca cierpienie? Odpowiedz, proszę! Czy wyłącznie jesteś narkotycznym widziadłem zafundowanym mi przez mój mózg jak chce nauka, czy też jesteś realnym bytem z którym mogę wejść w związek podobny do ludzkich?" " Masz wolną wole. Sam pytasz, sam odpowiadasz, sam podejmujesz decyzje. Nie lękaj się. Tak jak każda istota  jesteś wieczny." - przenika mnie myśl. "Czy ten strumień pojawiających się i odchodzących myśli, pytań i odpowiedzi, to jedynie wspomnienia utartych frazesów, strzępów przeczytanych książek, zasłyszanych opinii, czy też realny z Tobą dialog?- pytam dalej z uporem. "Gdy uczeń jest gotowy, mistrz zawsze jest gotowy."- przenika mnie myśl.  "Jesteś więc moim Mistrzem, Opiekunem?" - pytam. "Ja Jestem". W "Ja" zawarta jest wieczność, w "Jestem" jedność z całym Istnieniem. W stanie świadomości, w którym się znalazłeś ja jestem tobą a ty jesteś mną. Czas i przestrzeń tak naprawdę to kategorie naszego poznania. Istnieje jedynie chwila obecna. Czas jest czynnością liczenia zdarzeń, kolejnością poznawania, a przestrzeń jest czynnością wskazywania, kierunkiem postrzegania w sieci przeglądanych zdarzeń."- przenika mnie myśl.

 Znika Jasna Postać. Odchodzi Mistrz . Rozpływa się moja narkotyczna wizja. Czuję się wolny bez krępującego ruchy podwodnego sprzętu i szczęśliwy bez ciała ograniczającego swobodę poruszania się. Moje myśli uwolnione z fizycznej struktury mózgu nabierają jasności. Jestem w sieci nieskończonej ilości zdarzeń. W ezoterycznym Matrix. W węźle - centrum, z którego rozbiegają się drogi. Widzę je, gdy kieruję na nie uwagę. Skupiam się na najbliższych zdarzeniach. Mogę to z łatwością uczynić. W  świadomości w której się znalazłem jestem jasnowidzem. Ze swobodą poruszam się po łańcuchach zdarzeń. Przewijam swoją przeszłość zdarzenie po zdarzeniu jak taśmę filmową klatka po klatce, aż docieram do chwili obecnej. Mocą woli analizuję zdarzenie najbliższe z możliwych, i oto śledzę jak: zrzucam ołowiany pas, wynurzam się i jestem wśród przyjaciół. Przeglądam plany przyszłości coraz dalej i  spostrzegam siebie mówiącego te oto słowa: 

Kochanie!
Połóż swoją głowę na moim ramieniu. Nie bój się, nie uciekaj, nie niepokój się już o nic. Ślę do ciebie słoneczne myśli, pełne miłości, mocy dobra i szczęścia, które rozwiążą wszystkie twoje problemy. Przypinam ci skrzydła. Jesteś przepięknym, pachnącym źródlaną wodą aniołem. Zainspirowałaś mnie do napisania tego wspomnienia, więc ono jako cząstka mnie staje się twoim owocem.

W pierwszej chwili kiedy budzimy się ze snu, nie wiemy przecież kim jesteśmy. Ustalamy swa osobowość, indywidualność dopiero po chwili, kiedy pamięć przywraca nam wspomnienia. Co by się stało, gdyby jakiś skłonny do robienia kawałów duszek, mag, mistrz, anioł podczas snu usunął nasze wspomnienia a w miejsce ich wprowadził inne? Wygląda na to, że w takiej hipotetycznej sytuacji uległa by zmianie nasza osobowość a my o tym byśmy po przebudzeniu nic a nic nie wiedzieli. Czy nie o to chodzi we wzajemnym przebaczaniu prowadzącym do rozwoju duchowego do miłości i spokoju? 



MATRIX



W zderzeniu z niebezpieczeństwem poszerza się nasza świadomość. Odmienność fizycznych warunków wodnych głębin zmusza nasze zmysły do intensywnej pracy. Nasze ciało i psychika, po niewielkim treningu, znakomicie radzą sobie pod wodą z nieważkością, odmiennością w widzeniu, z dotykaniem i słyszeniem. Taka jest w nas elastyczność osobowości i budowy ciała. Czy to nie jest jeden z dowodów, że jesteśmy w głębi swego jestestwa kosmitami i podróżujemy po całym Nieboskłonie odwiedzając to tu, to tam ciekawe planety? Może jest tak, jak twierdzą delfiny, że przybyliśmy razem z nimi na Ziemię z gwiazdozbioru Syriusza? Jednak, oddychanie sprężonym powietrzem, zmieniając parametry życiodajnej krwi, wywołuje niecodzienne stany umysłu. Z podświadomości, w głębinach wód, w kosmosie, w niezwykłych fizycznych i psychicznych warunkach, jak z worka Pandory, wynurzają się lęki, i wtedy przejmują władze nad nami przerażające senne straszydła. Po powrocie do domu uważajcie na swoje sny kochani. – pół serio pół żartem powiedziałem na pożegnanie.

“Lubię przyglądać się burzy. Odwiozę ich i wrócę. Opiekuj się kotem!”– szepcze do mnie dziewczyna, kiedy całuję ją w policzek i odprowadzam do czekających w samochodzie uczestników nurkowego kursu. Macham ręką na pożegnanie.

Nad jeziorem Studzienicznym i okolicznymi lasami zalegają ciemne, zwaliste, burzowe chmury. Zachodzi słońce. Robię kilka pożegnalnych zdjęć. Skończyło się szkolenie w nurkowej bazie “BIG BLUE”. 

Zostaje sam na leśnej polanie. Schodząc po schodach do przystani zauważam pajęczynę rozwieszoną pomiędzy konarem sosny a wyschniętą gałęzią. Obchodzę drzewo kilka razy by znaleźć dobrą pozycję do wykonania zdjęcia. W kroplach deszczu, tkwiących w śmiercionośnej sieci, udaje mi się odnaleźć tęczowe odbicie zachodzącego słońca. Podczas mojej krzątaniny, wielki pająk. zajmujący centralne miejsce w sieci, zastygł w bezruchu.

“Na ofiarę czekasz braciszku? Czekasz na tylko sobie znane drgnięcie?– Ty zachłanny głodomorze.” – mówię na głos lekko naciskając palcem delikatną, tęczową sieć. “Tęcza przed burzą? Dziwne. Żar ostatniego papierosa skazańca?”

Ustawiam kadr i robię zdjęcie. Wsiadam do pontonu by po chwili, już w strugach deszczu, cumować do burty jachtu. Szarość wieczoru przechodzi w ciemność nocy. Jachtem rzuca na fali. Wiatr wzmaga się. W kajucie wita mnie szary perski kot Peri. Mruczy i wtula się w moją szyję kiedy kładę się w koi. Obaj przeczuwamy zbliżającą się nawałnicę. “Na rubieżach zanikają utarte drogi, a na krańcach poznania myślenie zawodzi.” - jak na ekranie komputera pojawia się napis w mojej wyobraźni.

Przenikam przez pomarańczowe źrenice szeroko otwartych kocich oczu i jestem w ezoterycznej sieci wiecznego życia – w Matrix. “Czyżbym odnalazł bramę do spokojniejszego świata? Gdzie naprawdę jest mój dom, bo przecież nie na tym rozhuśtanym falami jeziorze?” – zasypiając, w świat snu, wysyłam pytania.

Krótki błysk światła i suchy wystrzał pioruna przywracają mi świadomość. Głęboko oddycham. Wyciągam kota spod koszuli. Wbił się pazurkami w moje ciało. Jego pomarańczowe oczy żarzą się lękiem. Słyszę łomot skrzydeł, wielki plusk, i pojękiwania podobne podniesionemu, wściekłemu, starczemu gderaniu. Wystawiam głowę z za zejściówki mesy. Na zewnątrz panuje upiorna ciemność. Po oczach zacina deszcz. Twarz oblepiają mokre liście. Obrywam w głowę skrzydłem. W świetle błyskawicy spostrzegam ptaka, przypominającego kształtem dzioba sępa. Obok trzepoczą inne.

“To Harpie!” - błyska mi w głowie. “Zgadza się, to Hades!”- ironicznie chichocze Intelekt. Umysł uwikłany w senne wizje znajduje w końcu racjonalne wyjaśnienie. Na jacht zwaliła się wysoka, nachylona nad wodą brzoza z siedzącym na niej stadem kormoranów. Słyszę uderzenia o wodę skrzydeł startujących do lotu ptaków. Spycham drzewo za burtę. W błysku pioruna widzę nisko pędzące chmury. Dookoła pobłyskują białą pianą jeziorne grzywacze. Burza przetacza swe cielsko nad jeziorem. Jest groźna, ale i piękna.

“Na zimne dmuchaj” a i “Licho nie śpi” – mówią ludowe przysłowia. Nie lękam się burzy i bardzo się mylę. Ta burza jest zachłanna jak ten pająk.  Myśląc o dziewczynie, tęczy, domu, nie odczytałem ostrzeżenia, przegapiłem “pajęczynowy sygnał” . Przegapiłem go omamiony myślą o czekających mnie przyjemnościach. Straciłem jasność osądu, wolność wyboru, przestałem być kowalem swego losu, i niepomny przestrodze: “Nie podlegaj gwiazdom, sam układaj je w szczęśliwe konstelacje”, niebezpiecznie zbliżyłem się do nieznanych mi węzłów w sieci zdarzeń - w pajęczynie życia. 

Uderzenia fal o burtę jachtu nie dają mi zasnąć. Mam dość hałasów. „Przed spotkaniem z dziewczyną przyda mi się chwila spokoju.” – myślę. W kajucie odnajduję i zakładam na siebie suchy nurkowy skafander. Wciskam kota głęboko w koję i otulam wełnianym kocem. Na chwilę kładę się przy nim. A on zaczyna mruczando - pełną tajemnej mocy kołysankę, wymyśloną zapewne przez jego egipskich przodków i nieustannie tworzoną i poprawianą przez wszystkie koty świata. To mruczando jest kluczem do ezoterycznego świata. Potulnie przekręcam klucz i otwieram Bramę do Wyobraźni.

Na pokładzie zakładam resztę nurkowego wyposażenia. Otwieram zawory butli, napełniam kamizelkę powietrzem, ustnik oddechowego automatu zaciskam w zębach, naciągam maskę na twarz, przytraczam podwodną lampę do przegubu ręki i skaczę do wody. Dopływam do pomarańczowej boi wskazującej miejsce zanurzonego pod nią podwodnego pomostu. Trzymając się boi, przez szkło maski i zacinający deszcz, ledwo dostrzegam zapalone światła w kabinie jachtu. Rozglądam się dookoła. To co widzę zapiera dech w piersiach. Tak mogłoby wyglądać piekło. Żywioły zwarły się w śmiertelnym uścisku. Szaleństwo natury, omamy narkotycznej wyobraźni? 

“Co na dole to na górze? Czy to są żarty Natury?” 

Na górze: czarne strzępy porozrywanych wichurą chmur gnają bezrozumnie ku zderzeniu i zagładzie. A na dole: chaotyczne, uderzenia porywistego wiatru wściekłe smagają wypiętrzone grzywacze. 

“A w Niebie tak jak i na Ziemi. I to też są żarty?”. 

W Niebie: chmury pełne krwistej czerwieni i zimnego fioletu rozżarzane od wewnątrz przez przerażające fajerwerki splątanych z sobą błyskawic. A na Ziemi: grzywacze upiornie migoczące srebrem, wzbijane ku niebu porywami wiatru i splątane pasmami piany poskręcanymi w warkocze. 

Mam dość tego widoku. Zapalam lampę. Wypuszczam unoszące mnie na powierzchni powietrze z kamizelki i zanurzam się. Nurkuje wzdłuż liny kotwiczącej boje. Po chwili opadam na podwodny pomost i siadam wygodnie w fotelu. Ogarnia mnie cisza i spokój. Mam nadzieję, że jak zwykle, w głębinie, odnajdę odpoczynek, przeczekam atak burzy, uwolnię umysł od chaosu myśli, poczuje istotną samotność, odkryje i odnajdę siebie. W tym podwodnym świecie czuję się bezpieczny.

Pomost zakotwiczony jest w toni, na piętnastu metrach głębokości. Umieszczony na nim jest stolik, cztery fotele oraz skrzynia do chowania przeróżnych przyborów do ćwiczeń. Otwieram wieko skrzyni i odnajduje pudełko z szachami. Rozstawiam pionki i figury i zaczynam grę. Gdzieś nade mną gromowładną rapsodią straszy Monstrum z otchłani snu. A tu w głębinie, oddzielony kilkunastu metrową warstwą wody, odczuwam kosmiczną ciszę i błogi spokój. Wygaszam w sobie emocje. Odprężam ciało. Wyostrzam uważność umysłu. Kładę zapaloną lampę na stole oświetlając szachowe figury.

W półcieniu, w fotelu na wprost mnie, zasiada Jasna Postać - Intuicja. Gra w szachy to gra wyobraźni i jasnowidzenia. Mój Intelekt docieka, przewiduje, stawia hipotezy, weryfikuje je, wraca do źródeł, przegląda, sprawdza, modeluje, stymuluje, symuluje. A Intuicja zna prawdę – posiada dar bezpośredniego poznania. Trafne wybory dokonuje bez wahania.

Gramy.

Jak obłoki płyną myśli: Czy warto z samym sobą grać? W świecie prawości, harmonii i jedności nie ma sensu ani wygrana, ani przegrana.

Co na to Intuicja?:

To, czego faktycznie pragnie twój intelekt, to bezpieczeństwo, prawda ? Dlatego więc chcesz być  sprytniejszym, bardziej bystrym i pomysłowym od innych. Dlaczego zależy ci właśnie na tym  trwałym bezpieczeństwie? Pomyśl! Czy coś takiego w ogóle istnieje? Otóż, bezpieczeństwa nie znajdziesz we wzajemnych związkach, w wierze, w działaniach , ale ponieważ go wciąż szukasz, tak jak inni - wywołujesz w świecie chaos. Uwierz! To myśli stwarzają chaos na Ziemi. Zauważ, że każda myśl dzieli! Ład nie jest wynikiem myślenia. Ład nastaje, gdy chaos zanika. To w ciszy rozkwita kwiat, to w ciszy słyszy się podszept Stwórcy. To tylko w ciszy staniesz się mędrcem,

A Intelekt?

Intelekt swoje dociekanie stawia wyżej od bezpośredniego poznania. Teraz z natarczywością godną mistrzów reklamy odpowiada: Wiem. Jest tak od zarania: Najlepszy wygrywa a zwycięzca bierze wszystko.- I nagle czarnym skoczkiem atakuje białą królową.

A co na to Intuicja:

Jesteś zabawny i nie przewidywalny ale prawo przyczynowości, tak jak prawo grawitacji, jest prawem Stwórcy. Zasiałeś niepokój, grozisz, walczysz więc zbierzesz gromy. Pamiętaj:  Atakując czyjąś królowa narażasz na niebezpieczeństwo własną. Kto pod kim dołki kopie ten sam w nie wpada , znasz to przysłowie? 

Znika Jasna Postać.  Moje serce wypełnia niepokój. Gdzie jest moja królowa? Lewituje. Unoszę się ponad lasem i skrzyżowaniem szosy z leśną drogą prowadzącą do bazy nurkowej. Deszcz przemienia się w ulewę. Docieram do wnętrza samochodu którym wraca dziewczyna. Właśnie, wypatrując zjazdu w leśną drogę, przybliża głowę do przedniej szyby. Za ścianą deszczu migoczą światła. Przenoszę się do nadjeżdżającego z przeciwka ciężarowego samochodu. Na podłogę kabiny, z ręki kierowcy, wypada kaseta magnetofonowa. Kierowca nie patrząc na drogę schyla się i nieświadomie pokręca kierownicą. Na głowie ma czapkę z daszkiem i napisem: “KOCHAJCIE MNIE”, Dwa samochody zbliżają się do siebie. Ciężarowy zjeżdża ze swego pasa.

“Ratuj ją! Ratuj!” – wrzeszczę nie wiadomo do kogo. Przerażony kot jednym susem przeskakuje z koi na nawigacyjny stolik. Mój wzrok pada na umieszczony tam radiotelefon. Włączam go i krzyczę:

“ Kochanie odezwij się!” 

Przysiadam na stołku przy stoliku. Jestem w nurkowym skafandrze. Przespałem w nim całą noc i śniłem . Z głupim wyrazem twarzy spoglądam na kota. Nastaje nowy dzień. Przez szybę okna wpadają promienie wschodzącego słońca układając się na wodzie w roziskrzoną gwiazdami konstelacje. Zdejmuję skafander, odsuwam klapę zejściówki i oddycham głęboko rześkim rannym powietrzem. Lekki powiew wiatru wpada do kabiny i przegania nocne, senne koszmary. Przymykam oczy i żarliwie modlę się:

“Boże! Jesteś Wszechmocny. Nie mam pojęcia co się dzieje z dziewczyną , którą pokochałem, ale uratuj ją. Jest taka młoda i piękna. Wysyłam jej miłość, radość, szczęście i oddaje jej wszystko co we mnie najcenniejsze, najlepsze.

"Uratuj ją. Proszę”.

“Hej tam baza! Słyszysz mnie! Zamarzłam czekając tu na brzegu. Odezwij się! "– z głośnika grzmi radosny głos.

Wyskakuje na pokład. Wsiadam do pontonu, uruchamiam silnik i ruszam pełnym gazem. Dziewczyna macha do mnie z pomostu. Kiedy jestem już blisko pomostu zauważam, że w dłoni trzyma czapkę z daszkiem. Znam tę czapkę!- błyska mi myśl. “KOCHAJCIE MNIE”- ta sama co... 

Ponton nagle hamuje. Zderzył się z dryfującym drzewem. Wylatuję jak z procy w powietrze. Wpadam do wody. Uderzam głową o konar. Tracę przytomność. Znów “ląduje” w jakimś dziwnym i nieznanym mi wewnętrznym świecie. Słyszę nieznośny chichot i docierają do mnie wolno wypowiadane słowa :

“Jej Los wziąłeś w swoje ręce, ale w Ostateczności wszystko musi się zgadzać.”

”Kim jesteś?– śle w ciemność pytanie.

“Niebawem się dowiesz. Szach i mat. Stawiam ci mata. Straszyłeś moją królową. Ale to ty jesteś ofiarą.   - naigrywa się głos.

Ogarnia mnie przerażająca cisza, otacza bezdenna ciemność, osacza bez nadziei samotność. Ale jak zwykle w tym pełnym zagadek wewnętrznym świecie, to jeszcze nie koniec utrapień.

Z ciszy wydobywają się słowa radosnej kołysanki. Z ciemności - napływają tęczowych kolorów obrazy. Nie jestem już sam.

Na kładce przerzuconej przez rzeczkę siedzi Wróżka w słomkowym kapeluszu i kwiecistej powiewnej sukni. Moczy nogi w bystrym strumieniu. Obok niej, na kładce, leżą sandały uplecione z rzemyków. Znam dobrze to miejsce. To rzeczka Stara Ruda z okolic jeziora. A ta kobieta to wróżka z Augustowa.

Do wartko płynącej wody opadają kolejne listki zrywane z brzozowej gałązki.

Kocha, lubi, szanuje. Nie chce, nie dba, żartuje. - i pac! - palec wróżki trafia we mnie.  Ty jesteś Odys!

Fakt , lubię podróżować – jąkam się.

Twoją żoną będzie ona - Penelopa!

Nie jestem pewien czy chce. – zaczynam, ale ona przerywa.

Bez żadnego ale. Nic już nie kombinuj. Córka czeka na was. Byś się wstydził! To będzie dar od Ateny.  

Wraca mi świadomość. Czuje jak jakaś ręka łapie mnie za włosy i ciągnie na powierzchnie wody .

Kochanie!

Pamiętasz? Gdy złapałem oddech i doszedłem do siebie zapytałaś o zdrowie kota. To byłaś cała ty. Nie uwierzysz mi, że wtedy  to ja, modląc się,  uratowałem ci życie.  Nie będę cię już przekonywał. Niech każdy zostanie przy swoim. Mam małą prośbę, lata minęły, a i córka już dorosła, więc może zdradź mi sekret i wyjaśnij: jakim to sposobem, tamtej nocy, weszłaś w posiadanie czapki z daszkiem. Pamiętasz? Tej z napisem “KOCHAJCIE MNIE."


NIE WIEDZIAŁEM GDZIE IDĘ. 

TULIŁEM SIĘ DO SIEBIE. 

W KROPLI WODY ROZPĘTAŁA SIĘ BURZA. 

WZESZŁA TĘCZA. 

SPOTKAŁEM CIEBIE



MILCZENIE 




Motto:

Sztuka to Bogini przed którą klęczą artyści.

 

W śnie stworzyłem wiersz i po przebudzeniu wysłałem do pewnej pani, w której bez wzajemności się kochałem. Była Aniołem i marzyła o poznaniu malarza – geniusza, który jej wdzięki rozsławiłby po całym świecie. Pani przeczytała kilka linijek wiersza;


Na estradach Świata, w domowym zaciszu,  

W wirach zmysłów, myśli masz – miszu,  

Gdy nucimy, śpiewamy, krzyczymy: 

Nie od razu, powolutku ,nie śpiesz się. 

Są też inne, z nimi tańczę, zmysły tracę…


Pani spieszyła się, zmięła liścik i wsadziła do kieszeni, podśpiewując: „Nie kombinuj miły, nie kombinuj! Bo nie taki z ciebie cud …Spakowała plecak, wzięła ze sobą wędrowne kijaszki i udała się na stacje kolejową. Wsiadła do pociągu  zatłoczonego i nieśpiesznego. Stojąc na jednej nodze i nudząc się, nie bez trudności wyjęła zmięty liścik z kieszeni.  Jakiś grubas dociskał ją w korytarzu do okna. Przeczytała następne linijki wiersza:


Po oklaskach i po gwizdach

Kiedy już tak posprawdzamy

Inne, innych; pójdźmy razem

W drogę jasną i świetlistą

W miłość mądrą i rozsądną

W pięknym domku zamieszkajmy

Nad zatoką fal spokojnych

I tam sobie przy kominku


Pani zanuciła: ” …nie od razu miły, nie od razu…” i mogła już spokojnie postawić drugą nogę na podłodze, bo Grubas odsunął się spojrzawszy na jej figurę ze zrozumieniem. Pani była filigranowa.

W miasteczku, u stóp wysokich gór, do których dotarła po wielu przygodach, dołączyła do grupy wędrowców. Po burzliwej naradzie, zdecydowano się na wspinaczkę na niebotyczną górę – na szczyt szczytów. Ostatnie przed szczytem pionowe ściany i bezdenne urwiska grupa pokonała z przewodnikiem – pustelnikiem, którego nieoczekiwanie spotkała po drodze. Pustelnik siedział na występie skalnym, nad przepaścią, i malował obraz. Zgodził się poprowadzić grupę. Kamienny jego domek stał na szczycie szczytów i od wielu już dni pustelnik pusto miał w spiżarence. Korzystając z chwili odpoczynku, pani odnalazła w kieszeni liścik, i przeczytała następnych kilka linijek wiersza:


Patrząc w ogień pogadajmy,

O tej pustce, strachach, lękach,

O alchemii życia w mękach,

I przekażę Ci bez słów,

Że ja z Tobą tak z miłości,

Tak w radości i w jedności,

Wśród złocistych łanów pójdę,

Na bosaka i za ręce

Tak w milczeniu i w powadze, 

W oczy jasno Ci popatrzę,

I zobaczę promień złoty,

I tęczową kroplę łzy...


Pani z trudnością odrzuciła wizję ciepła i złocistych łanów. Mroźne powietrze przenikało przez jej ubranie. Skalne urwiska, połacie śnieżnych pól z podstępnymi szczelinami czekały na nią przed szczytem szczytów. Pani zebrała się w sobie, i szczekając zębami z zimna zanuciła:

„Nie dokazuj miły… nie dokazuj.”

Usłyszał to nucenie przewodnik i uśmiechnął się promiennie do niej. Pani zrobiło się troszkę cieplej i nowy duch wstąpił w nią, a razem z nim zapał do dalszej wspinaczki. Teraz było ich razem z przewodnikiem trzynaścioro. Gdy szczęśliwie dotarli do domku na szczycie szczytów, padli ze zmęczenia na podłogę. Pustelnik otulił ich grubymi kocami i rozpalił ogień w kominku. Pani przed zaśnięciem przeczytała do końca wiersz:


I zaproszę Cię na zawsze,

W siedem Światów w siedem Sfer,

Gdzie Magowie i Prorocy,

Z Aniołami i Elfami,

Od prawieków spory wiodą,

Nie są pewni,

Czy być razem, tak z miłości,

Tak w jedności, dla radości,

Przeznaczeniem jest czy snem.


Pani wybrała sen i zasnęła. Ale przeznaczenie nie zapominało o niej. Następnego dnia już wszyscy wyspani i wypoczęci zjedli skromne śniadanie. Postanowili podzielić się swoimi zapasami z pustelnikiem. Ale pustelnik zniknął. Grupa rozeszła się po szczycie – szczytów by w samotności kontemplować przepiękne widoki i odnaleźć miłego gospodarza. Kiedy pani zeszła w dół po zboczu, zauważyła pustelnika. Kusiło ją żeby porozmawiać z nim. Zrezygnowała widząc w jakim skupieniu maluje obraz. Nurtowały ją dziwne zdarzenia, które zaszły podczas wspinaczki, Otóż, przewodnik milczał całą drogę. Za każdym razem gdy wskazywał im kierunki wspinaczki i zachęcał do marszu, na grupę spadał mocny pomocny podmuch – aż świstało w uszach. Ten charakterystyczny świst wszyscy słyszeli. Pomocny podmuch błogosławili bo ich popychał w kierunku szczytu. Ale w żaden sposób nie mogli sobie jego pochodzenia logicznie wytłumaczyć.

Wieczorem zebrali się w kamiennym domku. Siedli przy dużym kamiennym stole na którym pustelnik postawił trzynaście kamiennych czarek. Gdy zapadło milczenie pustelnik wstał i powiedział:

„Kołacze się nasza Dusza w świątyni ciała pijąc ze zmysłami brudzia na uczcie życia.”

Ku zaskoczeniu siedzących, kamienne czarki same wypełniły się złocistym płynem. Wtedy pustelnik dodał:

„Wypijmy za Dusze. To nasza Pierwsza Wieczerza”

Po wypiciu złocistego płynu wszyscy poczuli się szczęśliwi. Bardzo szczęśliwi ale też bardzo senni. Zasnęli „kamiennym” snem. Następnego ranka wstali rześcy i wypoczęci. Pustelnik wręczył każdemu obraz – „Pierwsza Wieczerza”- na pamiątkę spotkania. Na obrazie przedstawiającym wspólną wieczerze przy kamiennym stole, po prawej stronie pustelnika siedziała ta osoba, która obraz otrzymywała. Widocznie gdy wszyscy spali, pustelnik namalował dwanaście różniących się obrazów.

Pani zapytała go: „Mistrzu! Czego ty uczysz?”

Pustelnik z rozbrajającym uśmiechem odpowiedział:

„Milczenia.”

Po odprowadzeniu grupy w bezpieczne miejsce pustelnik wrócił do swojego kamiennego domku. Na podłodze znalazł zmięty liścik z wierszem. Przeczytał go. Skojarzył kto mógł go zgubić. Przypomniał sobie filigranową panią i radośnie krzyknął.

” Małe Tao to też Tao.” i tym sposobem rozwiązał trudny koan o kobietach.

Pani szczęśliwie wróciła do domu. Obraz pustelnika powiesiła na ścianie swojej sypialni w prawym rogu koło drzwi – znała Feng Shui. Po chwili po obrazie zaczął spływać miód. Taki sam miód spływał po wszystkich dwunastu obrazach. Smakował wybornie i znakomicie ułatwiał zasypianie. Spało się kamiennym snem a po obudzeniu pamiętało się niezwykle kolorowe i radosne krainy w których żyły szlachetne, pełne dobroci i mądre istoty.



RUSAŁKA




Motto: "Bóg odbiera nam to co najlepsze byśmy docenili to co mamy. "

Będąc ostatnio w Studzienicznej odwiedziłem mego przyjaciela Zbyszka -leśniczego z Przewięzi. W trakcie owej radosnej sesji rozmawialiśmy o Królestwach Natury, o życiu i oczywiście plotkowaliśmy o znajomych. Stadko ukochanych gołębi leśniczego szybowało nad naszymi głowami a na stoliku leżała strzelba, czekając na atak jastrzębia gołębiarza. Wspominaliśmy znajomych i przyjaciół z którymi Los  nas połączył i pozwolił na istotne ich poznanie. Jastrząb , który wkrótce pojawił się, przestraszył się ostrzegawczego wystrzału i odleciał głodny. Ze Zbyszkiem mamy na temat narodzin i śmierci bardzo podobne przemyślenia. Życie po życiu , reinkarnacja, łańcuchy zdarzeń utkane z prawa karmy oraz kontakty z tymi co po drugiej stronie to tematy, które nas ciekawią.

. I nie dziwota to. W naszym wieku, i po naszych dramatycznych przeżyciach, taka ciekawość wdaje się być naturalną . W życiu na wszystko przychodzi odpowiedni czas. Chciałoby się powiedzieć w pełnym słowa tego znaczeniu, że wiedzą o tych sprawach jesteśmy żywotnie zainteresowani. Obaj kochamy życie cokolwiek ono nam przynosi - szczęście czy cierpienie. 

Nagle , spostrzegłem , że z za otaczającego nas gęstego i wysokiego żywopłotu wychyliła się głowa nieznajomego, brodatego mężczyzny. Leśniczy nie mógł ze swojego miejsca zauważyć tego osobnika, Mężczyzna wyglądał mi na zaspanego. Przecierał starannie oczy. Jego oczy były wyblakłe, niebieskie, i nieprzyjemnie świdrujące. Mrugnął do mnie porozumiewawczo i przesłał całusa bezgłośnym rybim cmoknięciem. Pomyślałem, że kiedyś poznałem tego człowieka. Głowa zagadkowego mężczyzny znikła za żywopłotem, by po chwili znów się pojawić zupełnie w innym miejscu. Teraz , ów cudak, gestami ręki i ruchami głowy nakazywał mi milczenie. Postanowiłem uszanować jego prośbę i do końca spotkania nie wspomniałem leśniczemu o tym dziwnym gościu. 

Podczas pożegnaniu obiecałem gospodarzowi, że zajrzę do niego jeszcze tego samego dnia wieczorną porą. Wsiadłem do auta i dróżkami leśnymi pojechałem nad jezioro.

Ojciec Piotr czekał na mnie na drewnianym pomoście nad jeziorem. Na tym, na którym często w samotności medytowałem wpatrując się w świty i zachody słońca. Ojciec Piotr siedział ze skrzyżowanymi nogami w pozycji lotosu a jego ubranie leżało obok. Był nagi. Siadłem obok i przymknąłem oczy. Słońce dotykało już czubków ściany drzew na przeciwległym brzegu jeziora. Powiało chłodem. Zerwał się wieczorny wiatr. Nad jezioro napłynęły ciemne chmury. Z oddali nadleciał odgłos grzmotu. Fale uniosły się i zaczęły zalewać pomost. Ojciec Piotr podniósł ręce w górę i przemówił:

"Boże! Czemu uczyniłeś mnie tym kim jestem? Proszę pozwól mi przekazać dar, którym mnie obdarzyłeś?"

Nie dosłyszałem o jakim darze on mówił i komu chciał go przekazać, bo podniosły głos Ojca Piotra nagle zagłuszyło przejmujące wycie wiatru spadającego z wysokiej skarpy za naszymi plecami. Suchy trzask pioruna poderwał do lotu i żałosnych pojękiwań stado kormoranów koczujących na pobliskich drzewach. Dookoła wszystko wyło i jęczało od uderzeń wiatru. Nagle pojawiła się nienaturalnie olbrzymia fala, wielokrotnie większa od tej przysłowiowej dziewiątej, i cisnęła mną jak piórkiem z pomostu na brzeg. Uderzyłem głową o konar stojącej tuż nad wodą brzozy i straciłem przytomność.

 Trwałem w tym zadziwiającym stanie świadomości, pół śnie pół jawie do około północy, Gdy się ocknąłem, powierzchnia jeziora zalana była jasnym światłem księżyca. Zauważyłem dookoła siebie rozrzucone deski pomostu rozbitego impetem fali. Z góry, gdzieś z polany, na skarpie, dobiegał do moich uszu kobiecy śpiew. Powlokłem się tam schodami obijając stopy o porozrzucane uderzeniem wiatru deski pomostu.

Gdy moja głowa znalazła się na poziomie polany, ze zdumienia otworzyłem oczy. Wśród drzew płonęło wielkie ognisko a dookoła niego w roztańczonym korowodzie przesuwały się pół nagie kobiety. Wesoła muzyka, w tak której tańczono, dobiegała gdzieś z góry, z pośród koron drzew. Koncentrując wzrok na gałęziach rozłożystego jaworu, ujrzałem grajków. Były to również roznegliżowane kobiety. Tuż przy ognisku, w środku korowodu, z rękoma wzniesionymi do góry, obracał się jedyny mężczyzna w tym towarzystwie. Był brodaty, nagi i był to Ojciec Piotr. Jeszcze nie zdążyłem ochłonąć ze zdumienia, kiedy za sobą usłyszałem delikatny plusk i ciche stąpnięcia. Od strony jeziora, w moim kierunku szła cudownej urody młoda, skąpo odziana niewiasta. Zbliżyła się  błyskając tęczowymi odbiciami księżycowego światła w kroplach wody spływającej po jej ciele. Spoglądając z rozbawieniem na mnie objęła mnie obiema rękami przybliżając równocześnie swoje usta do mojego ucha.

Powiedziała szeptem: "Mój drogi. Na ciebie już czas." Stałem bez ruchu, zahipnotyzowany jej urodą i dotykiem... "Błagam cię. Błagam cię, nie opuszczaj mnie już nigdy więcej"- wyszeptałem. Jednak to prawda – pomyślałem. Najcudowniejsze nasze marzenia spełniają się w najmniej spodziewanych chwilach tym którzy w nie usilnie wierzą. Tym którzy wierząc - nie zamykają oczu. 

Piękność wzięła mnie pod rękę i poprowadziła do jeziora....

Poczułem mocne szarpanie za ramie. Otworzyłem oczy. Nade mną nachylał się leśniczy. Masz głowę w żarze! Spalisz się żywcem! – śmiejąc się mówił odciągając mnie od wygasającego ogniska.  

Niebo rozjaśniały miliony gwiazd. Moją głowę zaciemniały miliony myśli. Gdzie ja jestem? Co tu robię? Powoli do mnie dotarło, że w śnie spotkałem zmarłego ojca. Będę musiał przemyśleć ten sen na spokojnie. Jaką mądrość chciał mi przekazać w tych przedziwnych scenach o nawałnicy i rusałkach?

Leśniczy zaprowadził mnie do auta. Z termosu nalał do kubeczków cudownie pachnąca kawę i gdy popijaliśmy delektując się boskim napojem, powiedział: Przyjechałem po ciebie, bo nie pojawiłeś się wieczorem u nas. Żona przygotowała biesiadę. Specjalnie dla ciebie placki ziemniaczane ze śmietaną .




SZTORM




Z oczyma jak dwa talary, wpatrywałem się w nadchodzącą falę. Obrazy jakie roztaczała przed mną wyobraźnia “krzyczały”, ze to już koniec. Pięciometrowej wysokości fala zawisła nad jachtem razem ze swoim ryczącym “dziadem” na grzbiecie. "Za chwilę zwali się na pokład i strąci nas na samo dno" – pomyślałem. Ale nic takiego się nie stało. Nasz sześciometrowej długości jachcik jak z procy wyskoczył w gorę i na chwilę zastygł na wierzchołku fali. Widok zapierał oddech: słońce świeciło na bezchmurnym niebie, sztormowy wiatr zrywał wodę z grzbietów fal i ciął po twarzy jak szpilkami, ogromne fale przewalały swoje cielska i rycząc nadciągały w srebrnych zbrojach z piany i w błyskach tęcz. Ledwo otworzyłem usta, żeby krzyknąć ostrzeżenie do kompana siedzącego w kabinie a już pod jachtem rozwarła się bezdenna czeluść. Lecieliśmy w dół na złamanie karku. Jacht wbił się dziobem w wodę. Jęknął maszt, jęknął jacht, zadźwięczało olinowanie – jęknęliśmy i my . "Już po nas. Zaraz fikniemy koziołka razem z jachtem i pójdziemy na dno." – pomyślałem. 

A tak było miło na Balearach. Kilkudniowy pobyt w pięknym rybackim porcie koło miasteczka Mahon zaowocował gronem przyjaciół. Pamiętam staruszka, któremu kibicowałem w łowieniu w porcie ryb. Wieczorem te rybki zamienialiśmy na czerwone wino w knajpce wykutej w skale i graliśmy na gitarze śpiewając bez żenady “jak kto potrafi”. Hiszpanie  to niesamowicie, muzycznie uzdolniony naród – każdy, z bywalców knajpki grał i śpiewał i to jak. Zaśpiewałem ponurą pieśń ”Za pasem nóż i topór co błyszczy z dala”. Zrobiła wrażenie ale odebrali mi gitarę. Za pobyt w porcie zapłaciliśmy egzemplarzami Playboya. To były takie czasy w Hiszpanii.  Tego typu czasopisma były zakazane. 

A tu ten sztorm – dziesięć w skali Beauforta. Zamocowałem ster na stałe i zszedłem do kabiny. “Co my tu robimy na miłość Boską? – zapytałem przyjaciela. Nie odpowiedział. Wystawił głowę z zejściówki i obserwował czy nie ma w pobliżu jakiegoś statku.  “Jesteśmy sami i chwała Bogu” – krzyknął do mnie –“Gdyby się pojawił  i chciał nas ratować stawiamy sztormowy fok i zwiewamy” – dodał. Miał rację, gdy stalowy statek ratuje jacht podczas sztormu  przeważnie go rozbija i zatapia.  I tak nie wiedząc gdzie dokładnie jesteśmy, wystawiając co 15 minut głowę na zewnątrz kabiny, a niekiedy popalając skręty z francuskiego tytoniu, płynęliśmy bez żagli około doby podrzucani przez fale raz to w górę a raz w dół. O świcie następnego dnia nie wytrzymałem: wyjąłem olej, jajka i rozbiłem je nad patelnią. Kiedy olej zaskwierczał dodałem pokrojoną cebulkę. I wtedy morze pokazało kto tu rządzi a kto nic nie znaczącym  intruzem. Fala uderzyła mocniej niż zwykle. Zobaczyłem jak patelnia wyślizguje mi się z ręki, opuszcza kuchenkę, unosi się w górę wolno po burcie i zastyga na suficie kabiny. I nagle spada mi na głowę z całą  zawartością.  

Ale nie był to koniec negatywnych zdarzeń. Jacht wyprostował się. Na zewnątrz zawyła syrena. Obaj wyskoczyliśmy na pokład. Niedaleko nas przewalał się na falach francuski krążownik. Z jego pokładu machano do nas przyjaźnie.  Ale my w panice przed ratowaniem nas  postawiliśmy oba żagle. Mój przyjaciel wrzasnął: “Płyniemy na południe do Afryki!”, “Dlaczego tam ? – zapytałem – Sardynia jest bliżej”. “Co kontynent to kontynent – w niego zawsze trafimy” - odkrzyknął śmiejąc się .  Westchnąłem przypominając sobie, że jacht to takie więzienie, które w każdej chwili może zatonąć i już czas by poczuć pod stopami twardy  grunt. 

Dopisek: 

Już bez przygód dopłynęliśmy następnego dnia do Algierii. W sztormie, który opisałem zatonął polski statek Wrocław II. Oto notatka: PŻM podjęła kolejną próbę z nazwą "WROCŁAW" i już w 1971r. podniosła flagę na nowo wybudowanym w Stoczni Gdańskiej m/s Wrocław II. Dla tego pięknego (ponad 5,7 tys. ton nośności) statku rejon Morza Śródziemnego okazał się nieprzychylny, jak dla SMS Breslau. W 1973r. w silnym sztormie nastąpiło przesunięcie ładunku i statek szybko zatonął. Na szczęście cała załoga zdążyła się bezpiecznie ewakuować...”.p.s. Ze Staszkiem Ciskiem, zimową porą, przepłynęliśmy  jachtem “Narcyz” z Calais we Francji kanałami i rzekami pokonując około 260 śluz do ujścia Rodanu. (Sint Louis) Potem w silnym i porywistym wietrze Mistralu dopłynęliśmy do Balearów (Minorca). Rozstaliśmy się w Algierze. Staszek miał marzenie: samotnie przepłynąć w pasacie Ocean Atlantycki. Dokonał tego.




TORNADO





Mija upalny dzień a Anioł nie nadchodzi. Przeznaczenie spóźnia się. Dusza ulatuje w nicość. Siedzę na pomoście wpatrzony w drobne fale jednostajnie i niezmordowanie atakujące piaszczysty brzeg. Szum wiatru i intensywny zapach róż z kwietnika budzą nostalgiczne refleksje.  Odbicia falujących i przesuwających się chmur wymuszają łańcuchy chaotycznie posplatanych myśli: a to o róży Małego Księcia, o sensie i bezsensie życia, przemijaniu i trwaniu, o przeznaczeniu i własnych wyborach,  przyczynach i skutkach, o mocy i bezsilności wobec Losu, i o głębi marzeń, o olśnieniu, zauroczeniu, spełnieniu i o Aniołach. Co One mają z tym wszystkim wspólnego?

Z zadumy wyrywa mnie odgłos grzmotu. Nad jezioro, z zachodu, wtaczają się groźnie wyglądające chmury. Chmury te płoną ciemnoczerwonym żarem, a kilka z nich sprawia wrażenie jakby jarzyły się od wewnątrz. Tak jak przepływające przez umysł myśli nie są  istotnością bo są zapożyczeniem, chmury nie tworzą przestrzeni, one w niej istnieją. Chmury jak i myśli sprawiają wrażenie, że ciągną się od wieczności w wieczność.

Odbicie  w wodzie przyjmuje kształt tornada. Wyjmuje fotograficzny aparat, ustalam kadr i robię zdjęcie. Do jachtu przycumowanego do pomostu wrzucam suszący się sprzęt do nurkowania, torbę ze sprzętem fotograficznym i nie czekając na pierwsze krople deszczu, skrywam się w oszklonej werandzie  plebani.

   


W wiklinowym bujanym fotelu drzemie proboszcz, wystawiając twarz do padających przez szybę promieni zachodzącego słońca. Wiele lat temu, kiedy z młodzieńczą arogancją paplałem trzy po trzy na temat autentyczności życiorysu Chrystusa, spojrzał na mnie surowo i powiedział: "Mój drogi. Jeśli chodzi o Boga, to ma się go w sercu, albo nie." Zamilkłem i poczułem się najbiedniejszym człowiekiem na świecie. 

Długo przeszukiwałem własne serce. Znalazłem tam i groźne pouczenie "Zanim dusza stanie przed Nauczycielem obmyć się musi we krwi swojego serca." i cudowną opowieść o tym jak magowie pragnąc ukryć szczęście przed ludzką zachłannością, ukryli je w ludzkich sercach, mądrze przewidując, że ludzie kojarząc raczej szczęście z władzą, sławą i pieniędzmi łatwo nie odnajdą takiej kryjówki - w zakamarkach własnych serc.

"Nie za zimno wam pod tą wodą? Podziwiam, że panu jeszcze się chce nurkować. Nie szkoda to zdrowia?"- proboszcz z rozbawieniem zerka na mnie spod krzaczastych, siwiutkich brwi.   

W głębinach można spotkać Anioły. To one mnie pociągają. Lubię z nimi pogadać."- odpowiadam prowokująco.

" Bądź ostrożny mój drogi. Anioły to eteryczne istoty. Inaczej czują i myślą niż my. Pomagają nam, ale nie są na naszych usługach. Proszę poczytać.... z Biblii dowie się pan więcej o Anielskich zwyczajach." - odpowiada sięgając po Biblie.

Bezpieczni, osłonięci przed deszczem i wiatrem przez okna werandy obserwujemy burzę.  

Nadciąga czerwono - krwistym  kowadłem. Gna przed sobą skłębione, czarne i poszarpane chmury. Jezioro zmusza do wrzenia. Swą mocą  podrywa wodę. Pianą przybiela grzywy stromych fal. Czarne cienie chmur wbija  w głębinę. Grozą gasi słońce. Wypiętrzonym w niebo zachłannym kowadłem wchłania jeziorną wilgoć, i po chwili pionowym kołowrotem wichrów przemienić ją w lodowe odłamki, i z pasją zrzucić strumieniami zmarzlin na jezioro. Bębni gradem po dachu plebani. Spadającym z nieba wichrem przeoruje powierzchnię wody pasmami białej piany. W górę unosi  jęzory zawiesiny wodnej,  tworzy zaczątki wirujących pępowin tornad, i po chwili w szalonej rotacji łączy otchłań jeziora z opuszczającą się podstawą  chmur. Błyskami, grzmotami, gradem i wyciem wiatru atakuje przycupniętą na brzegu  wioskę.

"Jak sens ma ten gniew Natury, składający się ze swoistego łańcucha burzliwych zdarzeń? Czy ten  nieokiełznany wybuch żywiołów ma służyć oczyszczeniu, skrusze człowieczej? Jest karą? Kto tu zawinił i kto tu kogo i za co  karze?" - pytam siebie.

I nagle, czy to dla otuchy, czy też z pychy, w kościółku odzywają się dzwony zwołując wiernych na wieczorną mszę.

"Lepiej by było, żeby z mszą zaczekać jak skończy się burza. " -mówię. Ale księdza już na werandzie nie ma. 

Docieram do kościółka w strugach deszczu, w zgiełku piorunów, w scenerii rozgniewanego nieba co chwila  rozdartego  błyskawicami. Kierowany niezrozumiałym impulsem, zamiast wejść do przytulnego, skąpanego w świetle zapalonych świec wnętrza kościółka i w skupieniu i spokoju wysłuchać kazania proboszcza, omijam kościółek i idę dalej brzozową alejką w kierunku kaplicy Matki Boskiej Studzieniczańskiej.  Przysiadam nad wodą obok  kamiennej figurki św. Jana Nepomucena.  

"Strzeż nas od nie sławy w życiu i wieczności"- czytam, nie wiedząc czemu na głos, słowa wyryte na postumencie. 

Nagle, czuję jak włosy na głowie stają mi dęba, i widzę jak figurka świętego pokrywa się siecią fioletowych iskierek. Obok mnie, w drzewo, uderza piorun. Błysk i grzmot zlewają się w jedność Olśnienia. Przestrzeń i czas  rozrywają się. Wpadam w nicość. 

Opadam w głębinę. Otacza mnie świecąca mgła, otula uczucie bezpieczeństwa. Czuję delikatne, pełne matczynej miłości dotknięcie. Ze środka wirującej tęczowymi kolorami spirali wypływa jasna postać. Wpatrując się we mnie z rozbawieniem. 

"Znam cię całą wieczność. Jam twój Anioł Stróż."- przenika mnie myśl.

Ujmujemy się za dłonie. Obejmujemy czule i wtulamy w siebie.  Przenikamy się i stajemy  się jednością. Delikatnie wirując schodzimy coraz głębiej, i głębiej.


Moje myśli wracają do przeszłości. Śledzę zdarzenia od narodzin do chwili obecnej. Jaki jest cel naszego życia? Czy byłem w tym życiu wolnym i mądrym człowiekiem ? I jakim kosztem tę wolność, czy też mądrość mogłem osiągnąć? A może ją osiągnąłem?

  

Słyszę szept Anioła:


Pomyśl. Jeśli prowadzi się dialog z wolnością, to nie można odbywać go w granicach wspomnień, wiedzy i doznań. Wolność nie jest czymś względnym - albo jest, albo jej nie ma. Jeśli jej nie ma, to musimy pogodzić się z życiem ciasnym, ograniczonym, zaakceptować jego konflikty, cierpienia i bóle, i ograniczyć się do wprowadzania tu i ówdzie jakichś niepozornych zmian. 


Mój drogi. Teraz będąc ze mną jesteś wolny od ziemskich zmartwień i cierpień starzejącego się ciała. Będziesz wolny tylko wtedy gdy umrze w tobie przeszłość i wszelkie ziemskie pragnienia.  Ludzkie tu życie na Ziemi choćby było nie wiem jak wygodne, usłane jest cierpieniami i prowadzi do chorób i śmierci. Wolność domaga się zburzenia murów więziennych czyli cyklu narodzin i śmierci. Bo choćbyś ograniczał chaos negatywnych zdarzeń w swoim życiu , ograniczał zniewolenie od innych ludzi a nawet uważał, że życie w obrębie tych barier  wystarcza ci i jest przyjemne – i tak nie uchronisz się przed cierpieniem, chorobami i umrzesz.  

Otwieram oczy. Z wysiłkiem podnoszę się na kolana. Zerkam na postać świętego  Nepomucena. 

„Ejże miły Janie! Rozróżniasz wieczność i życie? Przecież to jest to samo. Namawiasz do sławy? Coś tu nie gra!.”  

„Modli się pan do odpowiedniego świętego. Jest opiekunem wodniaków ” – mówi ksiądz ze śmiechem – msza się skończyła i idę do Kaplicy. Pójdzie pan ze mną?  Pomodlimy się a potem zapraszam na kieliszeczek koniaku. 

Gdy jesteśmy już blisko Kaplicy  na tle ciemnych chmur pojawia się  tęcza.

 

Tak się u nas na wsi mówi, że często, po burzy, objawia się tęcza a wraz z nią miłość. A wtedy kwiaty i ludzie miłości mocą rozkwitają. Miłość to dar dla ludzi  od Aniołów, które schodzą po łuku tęczy na Ziemie niosąc kosze pełne pachnących poziomek. 




CIEŃ




Gdy byłem dzieckiem nocami przychodził do mnie Cień . Po latach wiem, że w takiej postaci objawiała się moja mama zatroskana o moje zdrowie. Po  jej odejściu  spokojnie zasypiałem. Cienie innych istot pokazywały mi się tez w innych sytuacjach zagrożenia. W okresie studiów politechnicznych to dziwaczne widzenie zanikło by pojawić się w momencie dla mnie bardzo dramatycznym.

Było to wiele lat temu kiedy nurkowanie swobodne było w powijakach a nam  jeszcze młodym ludziom  przyświecała dewiza: "życie jest przygodą dla odważnych albo niczym".


Otóż, mój przyjaciel i partner w nurkowych pracach zakochał się w kobiecie robiącej doktorat z biologii. Zaproponował mi udział w zimowych badaniach roślin z dna Zatoki Puckiej. Pojechaliśmy do Chałup wyposażeni w sprzęt nurkowy. Zabraliśmy też sanki, narty, namiot, sprzęt biwakowy i specjalne siekiery do rąbania lodu. Po kilku dniach nabraliśmy wprawy w wybijaniu przerębli, a pod wodą w rozróżnianiu roślinek potrzebnych do badań. Celem badań były zebranie robaczków żyjących na  roślinkach ale też  i sprawdzenie przydatności tych roślin do spożywania przez ludzi. Taka praca pod lodem była nie lada wyzwaniem. Wymagała cierpliwości, koncentracji i spokoju. By robaczki nie uciekły przy wyrywaniu roślinek z dna, na każdą z nich  naciągaliśmy torebkę plastikową i związywaliśmy torebkę gumką recepturką. 


Oto co się zdarzyło pewnego mglistego dnia. Byłem już pod wodą około półgodziny. Po wielu próbach udało mi się w końcu zebrać komplet roślinek łącznie z robaczkami. Zacząłem szukać liny asekuracyjnej, którą byłem przewiązany w pasie. Chciałem dać sygnał, że wracam na powierzchnię. Liny nie znalazłem. W pierwszej chwili pomyślałem, że zaplatała się gdzieś na moich plecach o butle aparatu . Szybko popłynąłem by linę naprężyć i dać w ten sposób sygnał asekurującemu koledze. Zadyszałem się tylko ale liny  nie odnalazłem. Wtedy dotarło do mojej świadomości, że jestem na dziesięciu metrach głębokości, nie mam pojęcia gdzie znajduje się wybity przerębel, do najbliższego brzegu zatoki jest co najmniej kilometr a powietrza do oddychania w butlach mam na kilkanaście minut. Uspokoiłem oddech i popłynąłem w kierunku powierzchni. Wyjąłem nurkowy nóż i zacząłem odłupywać lód. Była to beznadziejna praca bo lód był półmetrowej grubości. Zrezygnowany opadłem na dno. 

“Nie chce tak marnie skończyć” – pomyślałem. Rozejrzałem się i znalazłem upuszczone torebki z roślinkami. Zacząłem płynąć po śladach pozostawionych przy wyrywaniu roślinek ale ślady się skończyły. Nie widać było w górze światła z przerębla. Zdałem sobie sprawę, że za chwilę skończy mi się powietrze i usnę zatruty własnym dwutlenkiem węgla z oddechów. Leżąc na plecach na dnie, wpatrywałem się w światło sączące się przez warstwę lodu. 

„Czy to już koniec” – pomyślałem. Zamknąłem oczy i napłynęły do mnie obrazy: rozpacz i smutek żony, córki , rodziców i  przyjaciół. Zacząłem się modlić prosząc o ratunek, o cud powrotu do bliskich.

Gdy otworzyłem oczy zauważyłem nade mną przesuwający się jakiś Cień. Popłynąłem za nim. Po chwili odnalazłem linę spuszczoną w przerębel. Z góry oświetlał ją strumień światła.


Po powrocie do domu w Chałupach opowiedziałem przyjaciołom o tym co zdarzyło się pod lodem. Gdy wspomniałem o Cieniu, z uśmiechem aprobaty pokiwali głowami. Uwierzyli jednak w mój Cień gdy im opowiedziałem, że gdy byłem małym dzieckiem i wędka wypadła mi z ręki gdy  łowiłem ryb z balkonu pierwszego piętra to skoczyłem za nią i spadłem pupą na kamień. To było mocne wstrząśnięcie dla  mojej głowy . Dodałem, że  jako ośmiolatek włożyłem głowę do wojskowego kotła gdy opadała pokrywa. A jako dwunastolatek jadąc na łyżwach upadłem i uderzyłem brodą w kamienną ławkę. Na dodatek w szkole oberwałem piórnikiem w głowę  za złe zachowanie. 

Przy kolacji i toastach za zdrowie wszystkich ryzykantów, za roślinki i robaczki doszliśmy do wniosku, że uderzenia w głowę nie koniecznie muszą być negatywne dla osobowości i pracy naszych zmysłów. U mnie i jak się okazało u moich przyjaciół  różnego rodzaju wstrząsy głowy  spowodowały inne  spostrzeganie świata. Nie namawiam rodziców i opiekunów  pisząc to, do bicia swoich pociech po głowie. To wykluczone!! 

Co ciekawe,  po kilku głębszych kieliszkach wyśmienitej nalewki przyznaliśmy, że będąc dziećmi spostrzegaliśmy w naszych domach  duchy. W dorosłym zaś życiu uwierzyliśmy w Cienie, które opiekują się nami. 

Poczułem się swojsko. Nie jesteśmy więc sami na tym świecie. Blisko, najczęściej w sytuacjach zagrożenia,  pojawiają  się Cienie i ratują nas z opresji, w które wpadamy nieświadomi niemiłych konsekwencji. 





 CYGANKA





Powiedz mi. Kto więcej wie mędrzec czy głupiec? – zapytałem i nalałem wino do kryształowych pucharków.

Cyganka odpowiedziała: Głupiec, bo mędrzec wątpi we wszystko. Dobrze być głupcem bo dużo mądrości to dużo smutku.

A co powinienem wiedzieć gdybyśmy się już więcej nie zobaczyli?

Zaśmiała się a w jej oczach odbiły się płomienie ogniska.

Nie kochaj pieniędzy, oszukają cię. Nie kochaj kobiet też oszukają cię. Pośród wszystkich win najbardziej upajająca jest wolność. Wstawaj o świcie i zapamiętaj, że zachód nadchodzi gdy się go najmniej spodziewasz. Żyj długo i niech twoja śmierć przyjdzie we właściwym momencie.


Siedziała przy mnie i wpatrywała się w moją dłoń. Nad brzegiem rzeki płonęło ognisko. Ekipa filmowa już odjechała a cyganki jeszcze zostały i tańczyły. Tańczyły dla siebie. Falowały  ich  ręce i kolorowe suknie, ich piersi  drżały w zatraceniu tanecznym. Śpiewały w języku , którego nie rozumiałem. Ech ..  Graj Cyganie do białego dnia, graj a ty cyganko kochaj go i tańcz.

Wyjąłem  z kieszeni portfel i powiedziałem, Dziękuję ci z całego serca.  Weź wszystkie moje zarobione tu pieniądze. Nie chce ich. Mam dosyć  pracy w filmach. Wracam do domu, do rodziny.

Wzięła pieniądze i schowała w fałdy sukni. 

Dzisiaj będę z tobą gdy będziesz jechał – powiedziała - Ale uważaj na mgłę – dodała całując mnie w policzek i tanecznym krokiem wciąż wpatrując się we mnie oczami błyskającymi odbitymi w nich płomieniami ognia, dołączyła do tańczących kobiet.


I miała rację z tą mgłą. Oto co  zdarzyło się podczas podróży. 


Mgła gęstnieje. Nie widzę już drogi. Z radia sączy się  muzyka. Wielki niepokój w duszy i kompletny brak widoczności każe mi nagle zahamować auto. Walę głową w szybę. Noga na hamulcu szybciej zareagowała niż głowa. Cholera! Stoję na żwirowej drodze koło Dolistowa nad Biebrzą. Gdzieś niedaleko płynie rzeka. Jest czwarta nad ranem. Przed chwilą o mało co nie wyrżnąłem w wielkiego łosia, który nieoczekiwanie wyrósł przed maską samochodu. Boli mnie głowa. Czuję nadciągającą grypę. Dopadł mnie stres po kilkumiesięcznej pracy w filmie: nieprzespane noce na zdjęciowym planie, byle jakie jedzenie w knajpach i  zimne noce w hotelowych łóżkach. Przeróżne myśli tłuką mi się po głowie. Większość z tych myśli, nie wiadomo dlaczego, dotyczy kobiet. 

Graj  Cyganie  a ty Cyganko kochaj go? Dawno już temu płeć piękna wmówiła mi to co chciała. Wybaczyłem sobie, że jestem indywiduum pozbawionym umiejętności rodzenia – że jestem mężczyzną. Chwała Bogu, że tu na środku bagien, przez które przyszło mi jechać, prawdopodobieństwo spotkania kobiety jest zerowe. – pomyślałem. Wysiadam z auta i obserwuje jak :

Mgła gęstnieje i nadciąga nie wiadomo skąd. Gdzieś z bezkresów wyłaniają się ciemne zarysy kęp krzaków i drzew. Ich cienie podchodzą coraz bliżej i bliżej. W głowie mam zamęt, w sercu lęk. Czuję tę mgłę jako żywą istotę, jako Ducha Przyrody, który zawsze nadciąga by dokonać zemsty na tych, którzy niepokoją swoją obecnością to pustkowie!

Paranoja! To idiotycznie myśleć, że. mgła jest świadoma i zniewoli mnie ukrytą mocą, że ma podstępny, wilgotny plan by uwieść, wydusić wszystko z trzewi, porzucić, zdeptać jak robaka, obwinąć zmiętym i mokrym od strachu prześcieradłem, zepchnąć do rowu bym zgnił, sczezł i w garstkę prochu przemienił się jako gnojek, zdechlak, moczymorda, rycerz , zakuty męski łeb! Tak to czuję, tak odbieram tą nieprzenikniona w zamiarach mgłę. 

Żeby dodać sobie trochę otuchy podśpiewuję wesoło: Duchy Bagien! Przybywajcie! Przybywajcie mgielne łapserdaki! Nic sobie z was nie robię bo potrafię medytować jak buddyści i uwalniać się od lęków i wszelkich chorób. Jestem zdrów na ciele i umyśle!

Kładę się na trawie. Zamykam oczy i zgodnie z zaleceniami książkowych mędrców medytacji, uwalniam napięcia każdej części ciała i powtarzam: Jestem spokojny i radosny. Jestem zdrów na ciele i umyśle. Uwalniam umysł od denerwujących i natrętnych myśli i otwieram się na zdrowie. Przybywaj zdrowie i  spokój i wypełnijcie moją duszę.   

Nagle słyszę tuż obok łagodnie wypowiedziane słowa::

Nie pieprz głupcze!

Przez przymrużone oczy obserwuję jak z gęstej mgły wyłania się istota o ludzkim kształcie. Ale jest  ulepiona z kropel mgły a od środka rozświetla ją wielobarwne, lekko pulsujące światło.

Duch? Zjawa? Omam? Rusałka? Elf? Coś? Leżąc na trawie i patrząc w górę zauważam mimochodem , że trudno ocenić płeć tej istoty.  Ciało jej tworzą kłęby świecącej mgły i to jedynie odróżnia ją od szarego mglistego otoczenia. O przynależności do jakiegoś gatunku ziemskiego mógłby przemawiać fakt, że posiada oczy. Są olbrzymie , owalne, koloru  pomarańczowego z trójkątną czarna źrenicą w środku. To kocie oczy. Oczy te ciągle zmieniają położenie, wielkość i rozstawienie. A rozszerzające się źrenice zdają się wchłaniać wszystko co pojawia się w ich polu widzenia. Teraz wchłaniają moje ciało, uczucia i myśli..

Mgła, która wchłania!? Czy mgła to czy człowiek? – pytam siebie.

Istota wlepia we mnie te swoje tańcujące oczy i mówi wyraźnie:

Kochaj się ze mną! Tu i teraz!

Odbiło ci! – odpowiadam podejrzewając, że  mglista zjawa jest wytworem mojej chorej głowy.  Ale Zjawa krztusi się z radości i bulgocząc: Tak! Tak!  Drga podniecająco swoimi kłębami ciała, chichocze, podryguje zalotnie i namiętnie szepcze:  Jesteś mój! Tylko mój na zawsze!

Co było dalej? Otóż:

Zjawa otoczyła mnie, wniknęła, wtopiła się we mnie, zniewoliła rozkoszą wibracji delikatnego dotyku, i omamiła chwilowymi impulsami ciepła wschodzącego właśnie słońca. Poczułem się jakbym wylądował w ciepłym łóżeczku a ktoś kochający karmił mnie, podtykając do ust łyżeczka za łyżeczką syrop uzdrawiający i pachnący sosnowym lasem.


 W tym miłosnym uniesieniu ujrzałem  kobiety z przeszłości. Owe kobiety kolejno wynurzając się z wibrującego delikatnym tęczowym światłem ciała Zjawy, wtapiały się we mnie biorąc mnie w posiadanie.

Przerażony rychłą klęską wynikającą z mnogości wyzwań ciała i ducha wrzasnąłem:

A Kysz! – i począłem strzelać palcami stosując powszechnie znaną i osobiście już wielokrotnie wypróbowaną, i najbardziej skuteczną metodę na uwalnianie się od duchów.

W sferze mentalnej podjąłem równocześnie błagalną medytacje: Protestuję w imię Stwórcy. A kysz zjawy! A ty Zjawo kimkolwiek jesteś zlituj się i oddal swoje służki. A kysz! A kysz! Znikajcie! Mam grypę. Przecież widzicie. Nie jestem już taki młody i jurny jak kiedyś.


A duchy tych kobiet ciągle zawłaszczając moim ciałem odpowiedziały chórem, raz to gaworząc jak niemowlęta, chichocząc jak nastolatki, śmiejąc się dziewczęco, nucąc jak staruszki. Robiły to bezwstydnie i bez pozwolenia. Szeptały:

Znasz nas przecież dobrze. Pieściłeś każdą naszą cząsteczkę, znasz każdy pieprzyk, każda nasza słodkość. Nie lękaj się. Kochaj się z nami wszystkimi. W świecie duchów czas nie istnieje. Tu moce masz nieograniczone. Ciała przecież mamy z mgły. Nie ma tu grawitacji. Nie ma śmierci. Jest tylko życie, radość, szczęście, rozkosz a po niej błogość i nieśmiertelność.


Wypuście mnie na litość Boską! Chcę do łóżka. Mam grypę. Kicham. A to może być niezdrowe dla waszej mgielnej urody.


Ale one nie dawały za wygraną. Kochamy cię - szeptały!

 

Drżę całym ciąłem. Mam gęsią skórkę. Szczękam zębami. Zimno mi i już nie wiem czy to uniesienie, czy zwykłe zapalenie płuc.

A tuląca mnie mgła gęstnieje, staje się groźna i namiętna. A w niej coraz więcej kobiecych ciał. Koszmar! O co tu chodzi? O mglistą, bezwstydną prokreację czy wieczną miłość?


O obie, o biedaku najdroższy. Jesteś potrzebny. Na chwilkę. Niezbędny na jeden moment. Wolność wyboru jest dla mądrych. Ty go nie masz. Wybacz, ale sam widzisz, że w mgle kobiet jesteś ślepcem. I teraz, i tu, i z tobą, chociaż nie stworzyliśmy nowego życia to jednak uratowałyśmy ci życie.  Ale ty nic nie zauważyłeś. Ale ty nic z tego nie rozumiesz – głupcze! I chwała Bogu za to, że nim jesteś. Dla głupców mamy od wieków uczucie podziwu. Jesteś szczęściarzem bo jesteś głupcem. Rację miała Cyganka.


Kiedy tak leżeliśmy koło siebie w trawie, opodal żwirowej drogi, słonce nieśmiałymi promyczkami przebiło się przez kłęby otaczającej nas mgły. 


I wtedy ona zapytała: Czy zadałeś sobie trud, zajęty myślami o sobie, o swojej grypie, tęsknocie za łóżkiem, by pojąć dlaczego wrzasnęłam do ciebie: kochaj mnie!

Chciałaś mieć przyjemność? – zapytałem przymilnie wtulając się w nią by wymusić twierdzącą odpowiedz. Ale ona nagle stała się nieprzyjemnie mokra. Pomogła mi się podnieść. Wzięła mnie za rękę. Gdy minęliśmy przód samochodu  zobaczyłem, że przednie koła samochodu zwisają ze skarpy. W dole płynęła rzeka.

Głupcze! – powiedziała z uśmiechem przenikniętym odwieczną mądrością wiedźm, wróżek, rusałek, nimf i kobiet. Mój kochany głuptasie. Gdybyśmy się nie kochali, jak znam życie, wsiadłbyś do auta, i ruszył w mgłę ku swojej zagładzie. 

W mgle i w miłości wy ludzie bywacie ślepi. Ale wy mężczyźni przodujecie w tej ślepocie.

I kiedy to rzekła, rozpłynęła się. Nie od razu. Zrobiła to powolutku ciągle  uśmiechając się tym tęczowym uśmiechem. A jej oczy? Tez rozpłynęły się w czerwono – pomarańczowym świcie i tylko sobie znanym tajemniczym sposobem nie uległy budzącemu się dniu. Połączyły się ze swoim Bóstwem – wtopiły się w Słońce.

I cóż? Z całego serca podziękowałem Cygance. Myślę, że dotrzymała słowa. Odbyła wraz ze mną całą tą podróż. I miała rację. W naszych czasach być głupcem to wielkie szczęście. 





PUSTELNIK 




Burza nadciągnęła znienacka. Sypnęło gradem.  Opodal uderzył w drzewo piorun. Biegłem wśród kanonady piorunów, smagany gałęziami krzewów i ulewnym deszczem, co kilka kroków waląc się na ziemię. Nagle, w błysku pioruna, zobaczyłem zarys chaty.  Dopadłem do drzwi, zapukałem ale nikt nie odpowiadał. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Grzmot rozdarł powietrze a światło błysku pioruna padając przez okna na chwilkę oświetliło wnętrze. Spostrzegłem: stół , kilka krzeseł i trumnę stojącą na podłodze.

Szukając po omacku na stole odnalazłem lichtarz i zapałki. Płomień świecy, ciepło i światło od niego bijące było błogosławieństwem. Pośrodku izby stał żelazny piecyk z fajerkami  a obok z wiaderka wystawały drwa. Podłożyłem kilka smolnych szczap pod stos drewienek , a  w jego środek włożyłem kawałek palącej się świecy. Zapłonął ogień. Rozebrałem się i rozwiesiłem ubranie w pobliżu piecyka. Ze skrzyni stojącej przy ścianie wyjąłem koc, okryłem się nim i siadłem przy stole. Po chwili, już przez sen, usłyszałem przytłumiony śmiech.

Czy to  głos z tej trumny !? - błysnęła mi myśl,  ale sen wziął mnie mocno już w niewolę. Po chwili znów ten głos się pojawił. Usłyszałem:

Mój Drogi gościu, wszedłeś tu nie proszony, ale masz wielkie szczęście. Już od dawna nie miałem okazji porozmawiać z grzesznikiem. Czytam w twoich myślach. Pracujesz jako nauczyciel w szkole , w liceum społecznym, prawda? A teraz chodzisz po świecie i szukasz kobiety o jasnych włosach? Tu w lesie?! Chyba rozum ci odebrało, bo tu jej nie znajdziesz. Ale poradzę ci: musisz zrobić krok do tyłu  i przemyśleć  dotychczasowe swoje życie: i porażki i sukcesy. Obserwuj uważnie każdą pojawiającą się myśl  i wtedy zrozumiesz, że żadna z tych myśli nie była i nie jest twoją. Są zapożyczone! Tak jak ta bezsensowna myśl o tej kobiecie. Większość myśli, które zalegają w twoim umyśle to śmieci,  które powrzucali  ci inni ludzie , równie głupi jak ty. I ty te śmieci wyrzucasz na dzieci? Coś ci wyjaśnię.   Umysł to samodzielna istota. Ty go jedynie używasz. Jesteś wszak istotą duchową , czystą świadomością Stwórcy  i czas już byś zmądrzał. Pamiętaj , że poznanie siebie jest początkiem mądrości. Zapożyczona od innych wiedza najczęściej  prowadzi do absurdalnych żądz, pragnień , ułudy oraz do walki, ciemnoty, choroby, cierpienia i śmierci. Taki cię czeka los.  A ty głupcze chcesz odnaleźć i posiąść tę kobietę? Chcesz pewnie też żyć dostatnio, dostać dobrą posadę,  i poddać się procesowi przeładowywania umysłu faktami i wiedzą? Jesteś beznadziejnym w  głupocie. 

Głupota?   Właśnie to ma dziś miejsce na całym świecie z jego wciąż wzrastającym cierpieniem, walką, chaosem. Istnieją oczywiście nieliczne wyjątki ludzi twórczych, szczęśliwych, mających kontakt z czymś, co nie jest dziełem ludzkich rak, którzy nie ograniczają się do spraw intelektu. Pamiętasz coś jeszcze z dzieciństwa? Wszyscy mamy wrodzoną zdolność do szczęścia oraz możliwość twórczości i wchodzenia w kontakt z czymś, co istnieje poza chwytem szponów czasu. Radość twórcza nie jest darem przeznaczonym dla niewielu; dlaczego znaczna większość ludzi nie zna tej radości? Czemu niektórzy potrafią, pozostawać w kontakcie z głębią świadomości , pomimo złych warunków i przeciwności, gdy inni stają się ich ofiarą i są zmiażdżeni? Czemu niektórzy są prężni, giętcy, a inni pozostają uparci i sztywni i życie ich niszczy? Bez względu na wiedzę niektórzy potrafią mieć umysł otwarty ku temu, czego żaden człowiek, ani książka, nie są w stanie dać; a inni zostają przytłoczeni przez technikę i autorytet. Dlaczego? Czyż nie jest tak, że nasz intelekt chce być zabezpieczony w jakiejkolwiek i byle jakiej działalności, pomijając drogi szersze i bardziej głębokie w mądrości, gdyż czuje się  wówczas na pewniejszym gruncie? Niejedno dziecko, zanim nie zostanie zepsute przez wychowanie, jest w kontakcie z nieznanym.  Ale otoczenie wkrótce zamyka się wokół nich i od pewnego wieku tracą to światło, to piękno, którego nie znajdzie się w żadnej książce ani szkole. Dlaczego? Czy życie jest dla nich zbyt trudne, i muszą stawić czoło twardym koniecznością istnienia? A może to grzechy ich  rodziców, lub inne podobne nonsensy? Twórcza radość jest dla wszystkich, a nie tylko dla paru wybrańców. Ty możesz ją wyrażać w pewien właściwy sobie sposób, a ja w inny, ale jest ona dla wszystkich. Radość twórcza nie ma ceny na rynkach, nie jest towarem do nabycia przez tego, kto więcej zapłaci; jest jedyną rzeczą; która może być wszystkim dostępna. Czy owa radość twórcza jest osiągalna? Inaczej mówiąc, czy można pozostawać w kontakcie z tym, co jest źródłem wszelkiej radości? Czy takie otwarcie się wewnętrzne może być utrzymane pomimo wszelkiej wiedzy i techniki; pomimo wykształcenia i natłoku wrażeń w naszym życiu? Owszem może, ale tylko wtedy gdy wychowawca będzie wprowadzony w tę rzeczywistość, gdy ten który naucza będzie sam w kontakcie z tym źródłem wszelkiej radości. Więc nie dziecko, nie uczeń stanowi zagadnienie, a nauczyciel i rodzic. Wychowanie staje się zaczarowanym kołem bez wyjścia tylko wówczas gdy nie widzi się zasadniczej; ponad wszystko inne ważnej potrzeby tej twórczej radości. Wszak być otwartym ku źródłu wszelkiego szczęścia jest najwyższą religią, ale aby móc poznać to szczęście trzeba nam skupić na tym właściwą uwagę, jak ją skupiamy na sprawach materialnych. Powołanie nauczyciela to nie tylko posada i rutyna, jest ono wyrazem piękna i radości, które nie dają się mierzyć powodzeniem ni osiągnięciami. Światło Rzeczywistego i szczęście odeń nieodłączne pojawiają się  tam, gdzie "poddaje się" intelekt. On to jest siedliskiem naszego "ja". 

Zapamiętaj więc na zawsze! Poznanie siebie jest początkiem mądrości; bez niego wiedza prowadzi do walki, ciemnoty, cierpienia i udręczeń.


Przebudziłem się na te słowa. Podszedłem do trumny i delikatnie zapukałem: Bardzo dziękuję za te rady. Ty wszystko wiesz. Jesteś wielkim mędrcem. Wiec gdzie odnajdę ukochaną ? Wydawało mi się, że w trumnie coś zastękało, poruszyło się. Miałem wrażenie, że ten ktoś odwraca się plecami do mnie. Drżącą ręką uchyliłem wieko. Trumna była pusta. 

Ale ze mnie głupek – pomyślałem - i co to za brednie przyśniły mi się? Chyba to sprawa burzy.  Jest takie przysłowie o perłach rzuconych między świnki, ale tu zamiast pereł były grzmoty i błyski piorunów. 

Spojrzałem w okno. Promienie słoneczne rozświetliły izbę. Po chwili deszcz przestał padać. Ubrałem się i cichutko wyszedłem z tego dziwnego domu. Gdy przeszedłem kilkadziesiąt metrów, po mało widocznej leśnej ścieżce, ujrzałem samochód. Odetchnąłem z ulgą. Wrócę do domu, zjem porządny posiłek, i wyśpię się we własnym łóżku - pomyślałem.

Ale jak to w życiu bywa:  gdy planujemy, bogowie się uśmiechają. Na ścieżce zobaczyłem idącą w moją stronę żonę z koszem pełnym grzybów. Podeszła do mnie, pocałowała mnie w policzek i powiedziała: Zmokłam i zmarzłam do szpiku kości. Tu niedaleko jest pustelnia, Schrońmy się tam i ogrzejmy. 

Tam nie jest bezpiecznie – odpowiedziałem. Dlaczego? –zapytała. Kochanie! W pustelni straszy duch... 





DELFIN




Zdarzyło mi się, że poprowadziłem trzy dniowy, integracyjny, wyjazd dla kierownictwa i pracowników sieci komórkowej. Między innymi  zaplanowaliśmy naukę nurkowania. Po zakończeniu tego wyjazdu napisałem i wysłałem do uczestników list w formie opowiadania.


Moi drodzy, podczas nurkowania groziło wam najdziwniejsze z niebezpieczeństw jakie może spotkać Homo Sapiens – transformacja w głębinie.


Oto relacja.

Przypomnijcie sobie proszę. Jedziemy autobusem z Warszawy nad jeziora augustowskie i

na video oglądamy „WIELKI BŁĘKIT”. Bohater filmu Jacques wybiera życie wśród delfinów. Stres bycia człowiekiem niszczy jego wrażliwą naturę.

„Idź kochany i zobacz. Tam jest ciemno i zimno.” – mówi do niego kochana kobieta zwracając mu wolność.

W głębinie czeka na niego przyjaciel Enzo. Jest w ciele delfina. Wybrał wolność. Zrezygnował z pogoni za sławą. Ja tak to czuję. 

Kochani, wracajcie do Domu. Czekamy na Was. Do jakiego Domu? Kto na nas czeka? MIŁOŚĆ, RADOŚĆ i JEDNOŚĆ oto przesłanie delfinów do nas ludzi. Tak twierdzą ci, którzy pozazmysłowo porozumiewają się z delfinami. Jest wśród nich Jacques Mayol legenda swobodnego nurkowania i pierwowzór filmowego bohatera. 


Autobus zatrzymuje się za wioską Przewieź. Wysiadamy. Zagłębiamy się w kolorowy i pachnący las. Na początek  zaplanowaliśmy poznanie jeziora. Wypełnione  nurkami gondole odpływają  by odwiedzić Kaplicę Matki Boskiej w Studzienicznej. Wrócą i zacznie się podwodna zabawa.


Na polanie instruktorzy rozkładają sprzęt do nurkowania dla całej trzydziestoosobowej grupy. Czuję dziwną ociężałość. Wypijam dwie mocne kawy. Leśniczyna obsługująca leśny bar spogląda na mnie ze współczuciem. Proponuje mi wędzoną rybę. Odmawiam. Schodzę po stromych schodkach na pomost nurkowy. Wskakuję do wody w nurkowej piance. Po kilkunastu metrach odwracam się na plecy. Zamykam oczy i  po rozluźnieniu ciała medytuje. Fale lekko kołyszą mnie do snu. Zasypiam,


Nagle  czuję , że ktoś mnie dotyka. Jezu!! To delfin! Biały butelkonosy delfin! Kompletny odlot! Delfin w jeziorze! Jestem pewny, że zwariowałem. Słyszę, a raczej odbieram gdzieś w swoim wnętrzu jakiś śmiech i popiskiwania.

WITAJ! WITAJ! PRZECIEŻ O TYM MARZYŁEŚ PO NOCACH. CHCIAŁEŚ ZOSTAĆ DELFINEM. POBAW SIĘ ZE MNĄ.

Czuję jak moje ciało rozkłada się na komórki. Szybuję w tęczowym tunelu. Barwy wirują z oszalałą prędkością. Jestem w jakiejś gigantycznej pępowinie. Dokąd ona prowadzi? Czy Delfin jest przy mnie? We mnie? Stapiam się z nim? Gdzie ja jestem? Chryste! Razem wpadamy w jasność pulsującą złotem. Stapiamy się w jedność. Nasze komórki wchłania gigantyczny wir. Zapada ciemność. Tracę przytomność. Budzę się czując nieznaną mi błogość i lekkość. Leżę na powierzchni wody. Widzę odległy brzeg. Chcę koniecznie dopłynąć do brzegu. Próbuję ruszyć rękami, potem nogami. Nie mogę. Nie mam nóg. 


Obok wybucha radosny ludzki śmiech. Przede mną pojawia się człowiek. Przyglądam mu się uważnie. Podpływam do niego. Na miły Bóg ! Przecież TO JESTEM JA SAM. Na wprost mnie nurkuje MOJE CIAŁO, a gość zamieszkujący w nim uśmiecha się do mnie radośnie. Powoli kojarzę, dociera do mnie, już wiem. Nastąpiła wymiana ciał. JESTEM w CIELE DELFINA!

Siup, chlup i jeszcze raz! Skok, obrót, plusk, i jeszcze raz! O rany!! I w dół, i w górę, i do słońca, i trzask bokiem o wodę, i mach, mach płetwami i pach, pach ogonem. Wolny!  Szczęśliwy! Beztroski! Ha! Ha! i duży wydech i pac w górę i w dół strumieniem wody. Podpływam do swojego ludzkiego ciała, a ten ktoś w nim znów się uśmiecha. Klepie mnie po delfiniej twarzy. Łbie? Pokazuje OK! Oczekiwałem właśnie takiego zachowania! Nie jestem zaskoczony. Zdaję sobie sprawę, że wiem dokładnie co któryś z nas zrobi i powie za chwilę. 

Ktoś ty? – pytam.


Ja to Ty, a Ty to Ja. – odpowiada on, czyli ja.


Chryste! – myślę. Moja jaźń się rozdwoiła. Piękny kąsek dla psychiatrii. Mnie człowieka zamkną u czubków, mnie  delfina złapią w sieć.

Jacquez! Ty cholerny żartownisiu! Gdzie jesteś? – wołam.


I nagle w mojej głowie, i ludzkiej, i delfiniej pojawia się On – Jaquez Mayol. Prawdziwy z dziada – pradziada Grek. Smukła sylwetka, gęste siwe włosy zaczesane do tyłu i siwy wąs. Śmiech Zorby i błyski w oczach.

Mam cię! – mówi wyraźnie rozbawiony – Umówmy się. Zawrzyjmy układ – dodaje.


Puf! Puf ! Macham ogonem i  jestem tuż przy brzegu. Instruktorzy znoszą sprzęt z polany i układają na pomoście. Są w  suchych skafandrach koloru pomarańczowego i wyglądają kosmicznie. Za nimi po schodkach nadchodzą w czarnych piankowych skafandrach ich uczniowie. Delfinie serce mi zamiera. Schowany w przybrzeżnych szuwarach  z niepokojem obserwuję jak na pomoście Jacquez w MOIM CIELE przyjacielsko klepie  wszystkich po ramionach.

Kochani! To takie łatwe! Cud i odlot! Zanurkujcie, a WASZ ŚWIAT ZMIENI SIĘ NA DUŻO LEPSZY.

Jestem przerażony. Co on kombinuje? Czy zamieni ich w delfiny? I nagle jasne światło błyska w mojej głowie. I widzę stado delfinów skaczących po falach oceanu. Widzę jak z radością wyskakują wysoko ponad powierzchnię. A może i ponad przeciętność? – przychodzi mi do głowy.

Duży Biały Delfin , widocznie przywódca stada, podpływa do mnie i śmieje się.

Kochany! Nie miej żadnych złudzeń! Jacques zrobi z nich HOMO  DOLPHINUS!

Nie wiem co to znaczy, ale podoba mi się.


Nie zabijaj delfina nawet we śnie.

Słońce nie zajdzie – ty nie zaśniesz.

Nie zabijaj delfina!

Trzepot płetw huragan zrodzi.

Oś Ziemi zmieni.

Słońce nie zajdzie – ty nie zaśniesz.

Nie zabijaj!




GNOM




Leżałem pod sosną na mokrym od rosy mchu. Obudziłem się z przeczuciem, że otacza mnie tłum mówiących na raz istot. Rozejrzałem się dookoła. Wśród otaczających mnie sosen i świerków nikogo nie było. Obok mnie leżała jedwabna fioletowa chusta a przede mną, na ścieżce, stał samochód. Przymknąłem oczy chcąc zmusić umysł do skupienia i poukładania wspomnień w jakąś logiczną całość. Doszedłem szybko do wniosku, że wszystko to co zdarzyło się,  burza i spotkanie z pustelnikiem śpiącym w trumnie, było snem. Gdy samochód zawisł na pieńku, zniechęcony kolejnym i nieudanymi próbami uwolnienia go, widocznie usiadłem pod sosną i zasnąłem. 


I cóż, jak każdej nocy, w śnie zamarzyłem sobie by spotkać  kobietę o jasnych włosach.  Czy leżąca obok mnie chusta oznacza, że ona tu była kiedy spałem?


Przez cały czas rozmyślań słyszałem zupełnie nie znany mi szum. Tę kakofonię, przypominającą brzęczenie w ulu pszczół, nagle zagłuszył głos:


- Hej! Tam leży człowiek. To musi być on bo przy nim leży jej chusta. To znak!


Czarna opaska zasłoniła mi oczy. Moje ręce zostały związane powrósłem.


- Nie ruszaj się a nic ci się nie stanie! Wstań! Pójdziesz z nami! Czekają na ciebie.


Usłyszałem wesoły, sepleniący głos. Kilka innych głosów, również przedziwnie brzęczących i sepleniących, dołączyło do tego radosnego śmiechu. Poczułem dotyk wielu małych rączek, które pomogły mi wstać. Domyśliłem się, że mam do czynienia z leśnymi duszkami.  Te sympatyczne, sięgające mi ledwie do kolan istotki, prowadziły mnie godzinami przez lasy. Często odpoczywaliśmy i posilaliśmy się poziomkami, jagodami, malinami, jeżynami popijając rosę z liści. Nie zgodziły się zdjąć mi z oczu opaski. Podczas posiłków duszki opowiadały o roślinach i o swoim Bogu, który stworzył świat.


Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że chodzimy w kółko. Widocznie duszki pragnęły bym je wysłuchał. Nie miałem pojęcia dlaczego im na tym zależy.


Oto co zapamiętałem:


Przyroda jest łaską boską. Wspaniałe jest nasze istnienie tutaj wśród drzew i innych roślin. Drzewa komunikują się między sobą i rozmawiają z duszkami o poważnych sprawach tego świata. Drzewa istnieją na Ziemi 150 milionów lat dłużej niż ludzie i w istocie są one pierwszymi pionowymi istotami. Nie duszków czy tym bardziej ludzi zasługą jest stworzenie istot na Ziemi.


Mówiąc, że przyszliśmy na wypełniony łaską wszechświat, mówimy o pierworodnym błogosławieństwie, które zachodziło poprzez osiemnaście miliardów lat i którego rozwój trwa nadal w zdumiewającym akcie współtworzenia. Co roku drzewo tworzy od początku dziewięćdziesiąt dziewięć procent swoich żywych części. Każdego dnia w lecie drzewo średnio wydziela tonę wody; a duże drzewo wiązu w jednym tylko sezonie rodzi sześć milionów liści nie ruszając się z miejsca.


Zamiast odnosić się do przyrody tak jak czynią to ludzie, jako do czegoś, co trzeba ujarzmić lub z czego czerpać zysk, potrzeba całkowicie nowego doń podejścia, które jest w istocie pierwotne.


O powinno być odnoszenie podmiotu do podmiotu, a nie jako podmiotu do przedmiotu. Powinno być pełne czci, bowiem cześć i zachwyt są najbardziej stosowną odpowiedzią na błogosławieństwo Stwórcy. 


Według mitu stworzenia rdzennych ludów Australii, które są najstarszym plemieniem ludzkim na świecie, Stwórca wyśpiewał każde stworzenie do istnienia. Ta pieśń pierworodna powołująca do życia wszystkie istoty czyni więcej, aniżeli wymyślone przez religie pojęcia grzechu pierworodnego.


Uwierzmy i zacznijmy żyć prawdą, że wszyscy zostaliśmy prawdziwie wyśpiewani do istnienia przez łaskawego i mądrego Stwórcę, dla którego jesteśmy pierworodnym błogosławieństwem.


W pewnym momencie duszki ostrożnie sprowadziły mnie po stromej skarpie. Usłyszałem szum płynącej wody a na twarzy poczułem wiatr. Duszki rozwiązały mi ręce i umilkły. Zdjąłem opaskę z oczu i  przysiadłem przy konarze olbrzymiego drzewa. 


Może pojawi się tu zaraz wymarzona w snach kobieta z jasnymi włosami? - pomyślałem.


Niestety. Usłyszałem niski i chrypiący głos dochodzący  gdzieś z dołu, spośród wystających nad ziemię korzeni.


To był Gnom. O nich wiedziałem niewiele. Podobno Gnomy to śpiochy i mądrale. Wychodzą na powierzchnie gdy na Ziemi jest kiepsko.


Gnom rozsiadł się wygodnie i zapalił fajkę. Spojrzał na mnie przenikliwie i powiedział;


Uganiasz się za kobietą? To bardzo nierozsądne,  bo to świadczy, że nie opanowałeś typowego dla mężczyzn pragnienia posiadania. Takie zachowanie to strata czasu i energii.  Nikomu dobrze nie służy takie rozchwiane serce.

A spokój w ludzkich sercach stwarza pokój na świecie, natomiast poruszenia w sercach powodować będą zawieruchy. Przyczyną chaosu, wojen i kataklizmów są  negatywne pragnienia.


Pragnienie przejawia się w dwóch formach: jako przywiązanie lub jako niechęć. Pierwsza z tych form każe nam uganiać się za rzeczami, które lubimy, i nie puszczać ich za żadną cenę. Druga mówi, by unikać lub przeciwstawiać się temu wszystkiemu, czego nie lubimy, i jeśli to możliwe lub konieczne - zniszczyć to. 


Przywiązanie wiedzie nas ku coraz większej konsumpcji i zużywaniu surowców, brania tego, co nie było nam dane, wykorzystywania przy tym innych dla własnej korzyści. Jest podstawą takich cech osobowości, jak duma, arogancja, łgarstwo, samolubstwo, jak też chęć władzy.


Niechęć nakazuje nam odwracanie się od nie lubianych rzeczy, niszczenie wszystkiego, czego się boimy lub czego nie rozumiemy. Powoduje powstanie nagannych zachowań, takich jak agresja, okrucieństwo, bigoteria, oraz innych działań pełnych nienawiści.


Istnieje jednak szansa wyciągnięcia tych cierni z serc. To tylko one wywołują szaleństwa z bólu i strachu, i każą nam robić rzeczy, przez które ranimy i nienawidzimy, przez które tracimy kontakt z naszym wewnętrznym dobrem. 


Mechanizmy działania pragnień są ukryte w nieświadomych funkcjach umysłu, dlatego tym większej mocy świadomości musimy użyć tu i teraz. Musimy  nauczyć się widzieć rzeczy wyraźnie, wtedy nastąpi naturalny proces uzdrawiania poprzez uzyskaną mądrość.


Przez obserwację myśli i nastrojów w umyśle jesteśmy w stanie dostrzec to, co faktycznie się w nas przejawia i wtedy możliwe jest, by stopniowo i naturalnie rozwijała się mądrość. 


Zasady są proste, ale potrzeba do tego sporo praktyki i jeszcze więcej poświęcenia. Wygląda więc na to, że moglibyśmy użyć tych samych zaleceń, chcąc uzdrowić rany zadane planecie przez nas wszystkich, ponieważ i one spowodowane są różnorakimi formami pragnienia. Sposobem, by przenieść świadomość społeczną na obszar wspólnego doświadczenia, może być dzielenie się tym, co było widziane przez innych ludzi.


Świat ludzki ochraniany jest przez tzw. bliźniaczą straż - dwie siły w umyśle, które opiekują się i kierują zachowaniami moralnymi. 


Pierwszym z tych strażników jest sumienie - intuicja moralna oraz szacunek dla samego siebie. Odnosi się ono do tego, co w ludzkiej psychice rozpoznaje różnicę między tym, co warte jest szacunku, a tym, co nie jest jego warte. Każdy z nas ma w sobie taki wrodzony moralny kompas. 


Drugi strażnik  składają się z takich czynników, jak świadomość społeczna, kulturowe lub wspólnotowe poczucie moralności, szacunek do opinii i praw innych osób.


Wszelkie umiejętne działania wspierane i kierowane są dzięki tym dwóm strażnikom. Odpowiednio - wszystkie szkodliwe działania są wykonywane tylko wtedy, gdy odrzuca się te wytyczne moralne.


Jeśli więc wydarza się coś moralnie nagannego, czy to na poziomie jednostki, czy na poziomie społecznym, oznacza to tylko tyle, że brakuje nam wystarczająco przejrzystej świadomości tego, co robimy. Oznacza, że tymczasowo zostaliśmy zaślepieni przez chciwość, nienawiść czy ułudę lub kombinację tych trzech w taki sposób, że odmawiamy sobie otwartego rozprawienia się z popełnionymi czynami.


Gdy uważność zostanie skierowana na konkretną sytuację - z wystarczającą siłą, odpowiednią intensywnością i należytą szczerością - wtedy naturalnie odstąpimy od czynienia krzywdy samym sobie, innym istotom, jak i wszystkim jednocześnie.


Może to brzmieć dość nierealnie, jednak odzwierciedla głęboką prawdę o działaniu naszego umysłu. Powinniśmy spędzić nieco więcej czasu na społecznej poduszce medytacyjnej, kierując światło świadomości w mroczne zakątki świata. Istnieje możliwość radykalnej, całościowej transformacji.


Musimy jedynie rozpocząć ten proces - najpierw w naszym umyśle - a reszta naturalnie się ułoży.


I co o tym myślisz? - zapytał Gnom kończąc  swoją długą mowę. 


Nie byłem w  stanie odpowiedzieć. Dym z fajki Gnoma, który otoczył mnie, widocznie zadziałał usypiająco. Zasypiając usłyszałem, jak przez mgłę, szepty leśnych duszków;


To głupek i uparciuch. ON nic nie rozumie. Zasnął biedaczysko. Zaprowadźmy go do tej kobiety.  Niech ona da mu w kość.


Zróbcie tak. Ech, ci ludzie! -  z westchnieniem zgodził się Gnom.





W POCIĄGU 




Gdy jedzie się pociągiem i miarowo stukają koła, a za oknem przelatują krajobrazy pełne cudów przyrody, zmęczony w końcu wzrok prosi o odpoczynek. „Gdybyś wiedział coś, w co nikt by nie uwierzył, to czy próbowałbyś to powiedzieć innym?” – przypomniało mi się pytanie z pięknego i mądrego filmu „Deja Vu”.

Przymykam oczy a niespokojny umysł przywołuje strumień przedziwnych myśli o jasnowidzach i innych światach.  Fizycy teoretyczni, mistycy i jasnowidzący w swoich poglądach na Wszechświat mają dużo wspólnego. Interesują ich inne światy w innych wymiarach. Fizycy umieścili te światy w  Hiperprzestrzeni i podali prawa matematycznie panujące w wielowymiarowości. Mistycy przeczuwają, że światy te zamieszkują myślące istoty. Jasnowidzący – te istoty po prostu widzą. 


Zasypiam a myśli płyną spokojnym strumieniem jedna za drugą. 

Może się okazać, że nie jesteśmy na Ziemi i we Wszechświecie sami, że nikt z nas nie umiera a tylko podróżujemy po wielu wymiarach ukrytych przed naszymi ograniczonymi zmysłami. W Kole Życia, któremu podlegamy, każdy koniec jest równocześnie początkiem. Umierając rodzimy się w innym wymiarze. Oczywiście Inne wymiary, inne wszechświaty przenikające nasz wszechświat zaludnione są  na podobieństwo naszego, ale my i wszystkie istoty (kosmici) też są  w relacji ze Stwórcą – jak promyk do Słońca. Opuszczając kolejne ciała: fizyczne, astralne, mentalne, rodzimy się (świadomie lub nieświadomie) w coraz wyższych wymiarach. Podróżujemy w wielowymiarowości? I nagle, jak to w medytacji , Wielki Duch otulił mnie swoją światłością, a mając wybór w wyobrażeniu go sobie przywołałem postać swego Mistrza –  pustelnika z Himalajów.

Cichnie stukot kół na szynach, zapadam w głęboki sen. Powoli, wszystko dookoła nas się zmienia. Znajdujemy się z Mistrzem w lesie, u stóp potężnego drzewa. Pod nim, z twarzą zwróconą na wschód, widzę kapłankę spoczywającą na podium ukwieconym nieznanymi mi roślinami, przepięknymi w barwie i kształcie. Słyszę też jej śpiew, a raczej powtarzane rytmicznie pojedyncze dźwięki, głoski. W kręgu, dookoła niej, siedzi kilkadziesiąt kobiet i mężczyzn, zasłuchanych w te dźwięki i ze wzrokiem zagubionym gdzieś we wnętrzu siebie. Po chwili tony dźwięków, które wydobywa z siebie Kapłanka, nabierają mocy i zniewalającej potęgi. Zebrani dookoła ludzie zaczynają się poruszać w tańcu. W ruchach ich czuje się rytmy przyrody. Wyraźnie czują jedność z przyrodą i z rządzącymi w niej mocami.

To są nasi dalecy przodkowie. Jesteśmy na wyspie Fidżi. - szepcze mój Przewodnik. Nie dziw się  wyglądowi tych ludzi. Raczej przypominają małpoludy. Byłeś jednym z nich. Sporo już wiesz o reinkarnacji i łańcuchach zdarzeń – i dodał uśmiechając się promiennie - Tu zobaczysz, na własne oczy, że to kobiety pierwsze zaczęły mówić,  śpiewając pieśni skierowane do Stwórcy. Mężczyźni w tamtych czasach tylko głupawo porykiwali. 

A Kapłanka? Kim w naszych czasach jest kapłanka? – pytam. Ale Przewodnika nie ma już koło mnie. Przechadzając się wśród tańczących ludzi zbliżam się do kapłanki i chociaż , wydawało mi się, że powinniśmy być z Przewodnikiem dla niej niewidzialni, kobieta przerywa śpiew i patrzy mi prosto w oczy. 

To co wydarza się po chwili jest dla mnie niezwykłe. Otóż, jej uduchowiona twarz zaczyna zmieniać rysy. Wygląda na to, że oglądam w ułamku sekundy wiele osobowości z poprzednich żywotów owej tajemniczej kobiety. Tylko jej oczy pozostają niezmienione. Jasno niebieskie oczy? Nagle w mojej głowie wyświetla się, jak na ekranie komputera, tekst. Kto go wypowiedział, kiedy i dlaczego? Nie mam pojęcia. 

Biorę postać pięknej, młodej, wrażliwej kobiety, która poznaje kandydata na zakonnika w przypadkowych, zdumiewających okolicznościach. Zachwyca się nim, jego wewnętrzną siłą, odwagą, mądrością, wrażliwością i poprzez przyjaźń z nim, próbuje wznieść się ponad swoje dotychczasowe doświadczenia. Próbuje tez go wspierać w jego decyzji poświecenia się Stwórcy i ludziom przez służbę w zakonie. Jednak odczuwa cały czas jakiś wewnętrzny dyskomfort i nie rozumie, na czym on polega. Wydaje się jej, że pogłębienie przyjaźni z nim i zrozumienie przyczyn jego decyzji może usunie ten dręczący niepokój.  Pokonuje lęk i nieśmiałość i zaczyna odkrywać przed nim nie opowiadane nikomu dotąd aspekty swojego życia, swoje tajemnice, niepewności, słabości.  Nieoczekiwanie on odpowiada jej tym samym. Maski spadają, pojawia  się prawda, pojawia się piękno. Już nic nie jest takie same, jak przedtem, a ta relacja, spotkanie z nim staje się dla niej ważniejsze, niż inne sprawy, którymi żyła dotąd. Zastanawia się, do czego prowadzi ją ta droga. On próbuje ja namówić do wstąpienia do zakonu żeńskiego. Sprawia jej to ból i wtedy zdaje sobie sprawę, że nagle on znika z jej życia i nikt nie wie, co się zdarzyło.  Ona, jak to zwykle z kobietkami bywa, uważa, że to przez nią, że może coś nie tak powiedziała, coś nie tak zrobiła, że on ją karze bo nie potrafiła się wznieść tak jak on w rozwoju duchowym, albo dlatego, że odczytał jej uczucia. Ale rzeczywistość okazuje się zupełnie inna. Mroczna tajemnica z jego życia, jedyna, o której jej nie powiedział, upomniała się o niego.

 Mistrzu! –  porykuję.  

Wiem kim kapłanka jest w życiu doczesnym. Muszę wrócić w swoje czasy, odszukać ją i naprawić błędy! 

A kapłanka wyciąga do mnie ręce i przywołuje do siebie, na podium. Boże Miłosierny! – myślę . Wszedłem w swoje dawne ciało i naprawdę porykuje i przeżywam to co kiedyś przeżyłem w którejś tam z kolei inkarnacji!?  

I nic więcej nie możesz zrobić, tylko przeżywać dokładnie to co zdarzyło ci się kiedyś. Prawa Stwórcy  wykluczają jakąkolwiek ingerencję w przeszłość. Co było to było i jest nienaruszalne.  Jak przez mgłę docierają do mnie słowa Mistrza. 

Uważaj Marcinie! Nie pozostań w tym małpim stanie zbyt długo bo nie wrócisz do obecnych czasów.

Słowa Mistrza milkną, bo oto wśród zebranych podnosi się wielka wrzawa. Zauważam dopiero teraz, że otaczają nas olbrzymie palmy i niebotyczne paprocie. Wszyscy patrzą w jedną stronę. Nagle, z za rozłożystej palmy wyskakuje olbrzymia małpa i w susach zbliża się do kapłanki. Pierwszą moją myślą w tej sytuacji było oczywiście – zwiać jak najszybciej w swoje czasy. Małpolud wzrostem góruje nade mną. Jest tuż, tuż.  Unosi rękę do ciosu. Kapłanka podcina moje nogi i małpia pięść nie trafia w moją głowę. Leżymy na posłaniu z kwiatów. Czuję jak po grzbiecie leci mi krew. Małpi pazur przejechał po mojej lewej łopatce. Kapłanka wtula się we mnie. 

Obserwujemy jak małpa wpada między ludzi. Mężczyźni próbują ją zatrzymać. Kobiety zbite w gromadkę głośno lamentują. Bezradni, obserwujemy jak małpa zadaje straszliwe ciosy, od których padają mężczyźni. Krok po kroku z łatwością przebija się przez tłum. Zauważam teraz cel tej małpiej agresji. Otóż, za kręgiem ludzi, oparty o konar wielkiej paproci, siedzi w pozycji lotosu cały bielusieńki Staruszek. Wszyscy jesteśmy nadzy, a nasze ciała pokrywa ciemnego koloru sierść. Jednak w odróżnieniu od nas, sierść Staruszka i jego włosy i długa broda lśnią nieskalaną bielą. Patrzy on na zbliżającą się wielką małpę bez poruszenia i nie okazuje strachu. Nagle na małpę pada strumień ostrego światła. Dookoła jej nóg, w błyskawicznym tempie, kiełkują paprocie i obwijają się dookoła jej ciała. Po kilku, coraz wolniejszych krokach, małpa staje. Stoi, jak posąg, kilka kroków od Staruszka, a jej wybałuszone oczy błyskają białkami. Są pełne nienawiści.  

Spoglądam w piękne, jasno niebieskie, oczy kapłanki. Odwzajemnia się uśmiechem. Kładzie swoją rękę na krwawiącej ranie i piekący ból ustępuje. W podzięce chcę ją pocałować.  Nachylam się do niej, i nagle:

Kapłanka i całe jej otoczenie roztapia się jak w mgle. Widocznie takich gestów, jak pocałunek, nie znano w tamtych czasach i naruszyłem boskie prawo. – z rozbawieniem myślę. 

Obudź się! – słyszę czyjś stanowczy głos i czuję mocne szarpanie za ramie. Za to, które uszkodziła mi małpa. Jęczę z bólu, i pół przytomny, wyrwany nagle z dramatycznego snu, otwieram oczy. Nade mną nachyla się kobieta. Jest młoda i bardzo ładną i podobna do kapłanki. Nie będąc jeszcze w pełni świadomy, i kompletnie zdezorientowany szybkością zmian, zupełnie bez sensu, szepcze Kochanie, to ty? Gdzie ja jestem!? Kobieta chlusta w moją twarz wodą z trzymanego, dużego kubka. Wraca mi przytomność.

Przepraszam siostro. Miałem koszmarny sen. Proszę mi wybaczyć - mówię, myśląc, że powróciłem do swoich czasów i mam przed sobą kobietę – zakonnicę.

 Kobieta, w dziwnym stroju w rodzaju greckiej tuniki,  uśmiecha się ironicznie. Dlaczego nazywasz mnie siostrą! Zapomniałeś kim jestem obwiesiu. Jesteś mój. Gdzieś się włóczył tej nocy. Przyszłam po świętą wodę dla chorego do studzienki i zobaczyłam cię hultaju śpiącego na ławce. Gdy nabierałam wodę nagle zacząłeś krzyczeć, płakać i wymachiwać rękoma, jakbyś bronił się przed złymi duchami. Grzeszniku! Przyznaj! Kogoś to chciał całować? Mnie swoją panią? Napij się wody i pomódl do Dobrych Duchów to może pamięć i rozum ci wrócą! Jesteś moim niewolnikiem. Kupiłam cię kilka dni temu na targu w Atenach. Robota czeka! Rusz się leniuchu!

No nie! Niewolnikiem być? Mistrzu! Pomocy! – krzyczę z zalanymi wodą oczami. Czuję znów mocne szarpanie za ramie. Otwieram oczy. Patrzę w niebieskie oczy nachylającej się nade mną kobiety. 

Dobrze się Ojciec czuje? 

Doskonale! – odpowiadam jąkając się.

Pomóc Ojcu wstać? 

Sam dam radę. Dziękuję. 

Zasnął się Ojciec i spadł na podłogę. Pociąg nagle zahamował.  

Kim pani jest? – pytam.

Siostrą z Zakonu  – odpowiada wpatrując się we mnie niebieskimi oczami z rozbrajającym uśmiechem.

Serce mi wali.  Podejrzewam lekki zawał. Miarowo stukają koła pociągu. Nie wiem od czego zacząć rozmowę z tą kobietą. Poprawiam swoją buddyjską szatę i wkładam sandały, które spadły mi podczas upadku na podłogę. 

Tym razem nie mogę tego przegapić. To przecież ona,  moja druga połowa. 





NA ROZDROŻACH





Powietrze jest parne. Od samego rana zanosiło się na burzę. Wjeżdżam w głąb puszczy. Trafiam na   nieznaną mi ścieżkę. I jak zwykle podczas jazdy autem prowadzę wewnętrzny dialog:

Powiedz mi, co cię gna w głuszę? Skąd ta potrzeba w niej samotności? Może gonisz za spokojem, za  miłością do Natury, do jej piękna?Miłość obrałeś jako cel życia? Chyba żartujesz! Wiesz przecież, że najczęściej profanujemy uczucie miłości. Kochamy mózgiem, nie sercem. Intelekt wywodzący się z umysłu może się zmieniać i dopasowywać, ale nie miłość. Intelekt może stać się nieprzystępny i niewrażliwy na cierpienie, ale miłość tego nie zdoła. Intelekt potrafił zawsze wycofać się i zabezpieczyć a miłości nie można do niczego przystosować, nie da się jej zamknąć w żadne opłotki i niczym zabezpieczyć. Smutek naszego życia polega na tym, że nazywamy miłością to, co właściwie należy do intelektu. Przepełniamy serce tym, co pochodzi z dziedziny myśli więc serca nasze są wciąż puste, głodne i przez to często chore. I stąd ta bezsensowna gonitwa i podróże i ten chaos myśli? 


I nagle w auto uderza potężny podmuch wiatru. Hamuje przed walącym się na ścieżkę drzewem. Bębni o dach gradem. Wiatr trzęsie samochodem. Za przednią szybą wirują zerwane liście i gałązki z drzew i z krzewów. Otaczające drzewa znikają ze strugami gradu. Coraz szybciej pracują wycieraczki.  Ich jednostajny szum łączy się z odgłosami wiatru i deszczu. Uwielbiam takie chwile. W aucie jest ciepło i bezpiecznie. Zapadam w  błogość snu.


Pod rozświetlonym przez promienie słońca drzewem, leży kobieta w powiewnej sukience.  Gdy podchodzę do niej otwiera oczy i siada opierając się o konar. Wpatrując się we mnie z rozbawieniem mówi:. Czekam tu na ciebie. Nie spieszyłeś się. Nie ładnie, nie ładnie.


W głowie błyskają mi ostrzegawcze myśli: Jeśli pójdę za nią, mogę narobić wielkiego bigosu w świecie w którym jestem. Uważaj Marcinie! Kobieta ta jest ze snu. Ona nie jest dziełem Stwórcy. Zmaterializowałeś ją uparcie o niej myśląc i jest doskonała. Ale twoje myślenie w śnie może okazać się powierzchowne. Stworzyłeś jej ponętną postać zewnętrzną. Ale co wiesz o jej uczuciach zamiarach?


A kobieta, zerkając na mnie z rozbawieniem, poczęła zbierać poziomki i wkładać je do szklanego dzbanka. Gdy dzbanek zapełnił się – podeszła do mnie, przytuliła się, pocałowała w policzek i szepnęła wtulając się we mnie:

Czytam w twoich myślach. Podążaj za mną bez obaw a nie pożałujesz.  Całe jej ciało pachniało poziomkami. Tuż za sobą

usłyszałem  kroki, i wibrującym, tubalnym, ale i radosnym głosem wypowiedziane przywitanie:

Witam! Witam! Córeczkę! I witam pana – wędrowcze.

Poczułem mocne klepnięcie po plecach i gdy obróciłem się stanąłem twarz w twarz z roześmianym, potężnym starcem. Twarz okalała mu siwa broda.  A jego wesołe, niebieskie oczy, wpatrywały się we mnie uważnie. Na głowie miał kapelusik z piórkiem , a na ramieniu   przewieszoną skórzaną torbą.

A cóż to pana sprowadziło w te ostoje leśne? Zapytał ze śmiechem starzec i dłonią wielką jak bochen chleba, uścisnął moją dłoń, instynktownie wyciągniętą w obronnym geście. Uczynił to tak silnie, że aż przykucnąłem. Gdy starzec dowiedział się, że zajmuję się fotografią przyrody zwrócił się do córki:

Sama widzisz kochanie! Nic nie zdarza się przypadkiem. To takie zadziwiające i zastanawiające, kiedy to trzy osoby spotykają się nieoczekiwanie  w lesie. Biegnij, kochanie do domu i przygotuj śniadanie. A my tymczasem wolniutko przespacerujemy się i porozmawiamy.

Gdy dziewczyna znikła za zakrętem dróżki, starzec objął mnie ramieniem i zapytał: Porzucił pan miasto, prawda?

Ma pan racje - odpowiedziałem - Jakiś czas pracowałem naukowo. Czułem życiowy zamęt i stres. A choć nie jestem już młody, ogarnęło mnie zniechęcenie. Widziałem wokół siebie własne pokolenie, ludzi zdesperowanych, zgorzkniałych, wdziałem okrucieństwo, hipokryzję, kompromisy, asekuranctwo. To moje pokolenie niczego nie ma do zaoferowania i niczego od nich nie chcę. Zapragnąłem żyć życiem bogatym, pełnym treści. Z pewnością nie chcę pracować w biurze i utrzymywać zdobytą pozycję, wiodąc tą bezkształtną, bezsensowną egzystencję. Czasem płaczę nad samotnością i pięknem odległych gwiazd.

Przysiedliśmy na konarze zwalonego drzewa. Zapachniało żywicą. Czas jakiś siedzieliśmy w ciszy, a powiew wiatru poruszał sosnami.

Poszukujesz więc prawdy o życiu ? Chcesz żyć pełnią życia? 

Drogi chłopcze! Lot skowronka i orła nie pozostawiają śladów; naukowiec, podobnie jak każdy specjalista, ślad pozostawia. Można iść za naukowcem krok za krokiem i dodać kolejne kroki do tego, co on odkrył i zgromadził. Wiadomo, lepiej lub gorzej, dokąd to wszystko prowadzi. Ale prawda to coś zupełnie innego; ona rzeczywiście jest krainą bez dróg; być może leży na następnym zakręcie tej ścieżki, a może tysiące kilometrów stąd. Musisz iść nieprzerwanie, a wówczas znajdziesz ją tuż obok. Jeśli jednak zatrzymasz się, by wytyczyć drogę dla siebie lub innych lub po to, by zaplanować tą własną drogę życia, to prawda nigdy się do ciebie nie zbliży.

Więc co w życiu jest warte zachodu? Więc w co uwierzyć? - zapytałem.

Uwierzyć? Jeśli przyniesiesz do domu patyk, położysz go na półce i będziesz co dzień kładł przed nim kwiat, to po paru dniach nabierze on dla ciebie ogromnego znaczenia. Tak tworzy się wiara a z niej miedzy innymi religia. Umysł może nadać sens wszystkiemu, ale sens, jaki on nadaje, jest sensu pozbawiony.

Więc żyć nie określając celu, żyć bez celu?

Mój drogi, pytanie o cel życia jest niczym oddawanie czci patykowi. Tragedia polega na tym, że umysł wciąż wymyśla nowe cele, nowe sensy, nowe radości i ciągle je niszczy. Nigdy się nie uspokaja. Ale umysł, który ma w sobie bogactwo ciszy, nigdy nie szuka czegoś poza tym, co jest. Zadbaj o taki umysł dla siebie.

Więc co można uczynić by choć trochę mieć radości z życia? Jak zadbać o czystość umysłu?

Trzeba być jednocześnie orłem i naukowcem, wiedząc, że jeden z drugim nigdy się nie spotkają. To nie znaczy, że żyją w różnych światach. Obaj są niezbędni. Ale gdy naukowiec chce stać się orłem, a orzeł pozostawia odciski pazurów, świat pogrąża się w niedoli. Zachowuj zawsze swą czystość i związaną z nią bezbronność. To jest jedyny skarb, który człowiek mieć może i musi pielęgnować dzień po dniu.

Bezbronność? Czy jest to jedyny bezcenny klejnot, który można znaleźć?

Mój Drogi! Nie ma bezbronności bez czystości. Choćbyś miał tysiące doznań, tysiące razy się uśmiechał i wylał tysiące łez, to jakże umysł może być czysty, jeśli nie umrzesz i tego wszystkiego się nie wyzbędziesz? Tylko czysty umysł pomimo tysięcy swych doznań – może ujrzeć prawdę. A jedynie prawda czyni umysł bezbronnym, czyli wolnym.

Powiada pan, że nie można ujrzeć prawdy, nic będąc czystym, a nie można być czystym, nie ujrzawszy prawdy. Czy to nie jest błędne koło?

Czystość umysłu może zaistnieć tylko wtedy, gdy umiera dzień wczorajszy. Ale my nigdy nie umieramy, nie wyzbywamy się przeszłości. Zawsze pozostaje nam jakaś resztka, strzęp dnia wczorajszego. Właśnie to sprawia, że umysł pozostaje więzieniem czasu. A zatem czas jest wrogiem czystości. Człowiek musi każdego dnia umierać, wyzbywać się wszystkiego, co umysł pochwycił i czego się trzyma. W przeciwnym razie nie ma wolności. Gdy istnieje wolność, istnieje bezbronność. One nie następują po sobie—to wszystko stanowi jeden ruch, zarówno pojawianie się, jak i przemijanie. Naprawdę czysta jest pełnia serca.


Zamyśliłem się. Leśniczy wstał: Chodźmy. Śniadanie już pewnie na nas czeka i czeka moja córka, którą pan spotkał. Założę się, że nie przypadkowo. Powiedział to zerkając na mnie i uśmiechając się porozumiewawczo. Po chwili zapytał: Wierzy pan w miłość od pierwszego spojrzenia?

Nie odpowiedziałem. Poczułem jak miłość do spotkanej dziewczyny wypełnia moje serce. Czy aby to moje serce jest czyste? – pomyślałem.


Szliśmy jakiś czas w milczeniu wsłuchując się w odgłosy lasu. Po chwili marszu usłyszałem szum spadającej wody. Weszliśmy na mostek będący równocześnie jazem dla rzeczki wypływającej z niewielkiego jeziorka. Za mostkiem, na  wzniesieniu, stał drewniany dom. Zapachniało pieczonym chlebem – poczułem głód . Ten zwyczajny i ten uczuciowy – miłości.

Pod oknami domu rosły malwy. Wnętrze było przestronne i zalane strumieniami światła  padającego z dużych, otwartych okien. Meble jadalni były masywne – dębowe. Rzucał się w oczy ogromny stół nakryty białym obrusem i wielki oszklony kredens. Wszędzie w doniczkach rosły, a w wazonach stały, leśne kwiaty. Ale dominującym zapachem jadalni był zapach poziomek. Szklany dzban pełen poziomek stał na wysuniętym blacie kredensu.

Marze o takim deserze! O dużej misce poziomek z bitą śmietaną! – pomyślałem i poczułem wielki głód i pragnienie.

Obmyliśmy ręce i siedliśmy do stołu. Potrawy były proste i wybornie smakowały:  biały ser, masło, miód, pomidory, ciemny chleb. Ale zaczęliśmy ucztę od jajecznicy usmażonej na cebulce i posypanej drobno pokrajanym szczypiorkiem. Jedliśmy z apetytem i w milczeniu , popijając delikatną nalewką z poziomek. Jeden tylko moment tego przyjęcia był dla mnie zaskakujący. Piękność, która siedziała na wprost mnie, nagle, dotknęła mojej stopy swoją bosą stopą i patrząc zalotnie w moje oczy przesunęła stopę ku górze. Pomyślałem o poziomkowym deserze i uśmiechnąłem się do niej.

Po śniadaniu siedliśmy przed domem w przewiewnej pergoli , w cieniu liści winogron obrastających jej ściany i sufit . Starzec przyniósł ze sobą dzban nalewki. Gdy rozsiedliśmy się wygodnie w wiklinowych fotelach, dziewczyna przyniosła nam w filiżankach aromatyczną kawę i w dzbanuszku śmietankę do niej. Dookoła pergoli rosły różowe firletki.


 Jeżeli staniesz się ekspertem znającym się na firletkach, zrozumiesz świat - powiedział starzec – widocznie zauważając, że piękno pola firletek zrobiło na mnie duże wrażenie. Jeżeli oddajesz się temu, co robisz, z poświęceniem i miłością, i godzinami skupiasz się niezależnie od tego nad czym, w końcu zrozumiesz świat – kontynuował zapalając fajkę – Możesz zobaczyć świat w ziarnku piasku, a wieczność w mgnieniu oka.


Córka starca przyniosła poduszkę i ułożyła ją pod jego plecami. Siadła obok mnie na fotelu i położyła rękę tak, że dotykała mojej. I znów z wielkim pragnieniem, wręcz żądzą, pomyślałem o misce pełnej poziomek i bitej śmietany. Starzec wypuścił z ust kilka kółek dymu i powiedział:

A więc jeśli nadal czekasz, aż w twoim życiu wydarzy się coś znaczącego, może nie wiesz, że najważniejszą rzeczą, jaka może spotkać człowieka, nastąpiła już w jego... w twoim..  wnętrzu. Tam właśnie rozpoczął się proces oddzielania myślenia od świadomości. Wielu ludzi przeżywających pierwsze etapy procesu przebudzenia nie wie już, jaki jest ich cel zewnętrzny. Nie kieruje już nimi to wszystko, co kieruje światem. Widząc z taką wyrazistością szaleństwo naszej cywilizacji, mogą oni czuć się nieco wyobcowani z otaczającej ich kultury. Niektórzy odnoszą wrażenie, że mieszkają na bezludnej wyspie między dwoma światami. Nie rządzi już nimi ego, ale swojej rodzącej się świadomości nie zdołali jeszcze zintegrować z własnym życiem. Cel wewnętrzny i cel zewnętrzny jeszcze się nie połączyły. Rozumiesz co ci chcę powiedzieć? Prawdę mówiąc, nic z tego co powiedział,  nie zrozumiałem. Starzec zaśmiał się i nalał mi nalewkę do szklanki – do pełna. Sam pociągnął tęgi łyk prosto z dzbanka Z trudem powstrzymywałem ziewnięcia i opadanie powiek.


Nagle, zaszło słońce i zrobiło się ciemniej. Niebo zaciągnęło się burzowymi chmurami. Gdzieś za lasem zagrzmiało. Zerwał się silny wiatr i gdy spadły pierwsze krople deszczu przenieśliśmy się do wnętrza domu. Starzec ziewnął potężnie i przeprosił nas mówiąc, że dla niego czas na drzemkę. Sięgnął po dzban z nalewką. Teraz dopiero zauważyłem, ze zdziwieniem, że dzban jest znów pełen. Starzec nalał mi pełną szklankę trunku mówiąc:

Dawno nie rozmawiałem z kimś tak miłym, z kimś kto umie tak cierpliwie słuchać.

Gdy wypiliśmy i starzec odszedł, dziewczyna uśmiechnęła się do mnie:

Dobrze, że tu jesteś. Boję się burzy. Burze są takie nieobliczalne. Pozmywam po śniadaniu. Proszę, zostań aż skończy się zawierucha. - powiedziała podchodząc do mnie blisko i zarzucając ręce na moje ramiona. Poczułem intensywny zapach poziomek i zawładnęła mną żądza ich zdobycia. Zerknąłem przez ramie kobiety w stronę kredensu. Dzbanek z poziomkami zniknął.

Kiedy piękność odeszła, przysiadłem w alkowie na skórzanej kozetce. Było tu przytulnie, kolorowo i pachniało wszelkimi odmianami kwiatów wyrastających z dużych donic ustawionych pod ścianami. Zza jednej z nich dobiegało regularne pochrapywanie starca, a z jadalni, stłumione odgłosy burzy. Ułożyłem się wygodnie i natychmiast zapadłem w głęboki sen.

Po chwili poczułem lekkie szarpnięcie za ramię. Dziewczyna leżała przy mnie. Kochanie, możesz wziąć wszystko co zechcesz  i o czym marzysz. - powiedziała zalotnie patrząc mi w oczy.

Dziękuję kochanie z całego serca – odpowiedziałem. Pocałowałem ją w policzek, szybko wstałem z kozetki i udałem się do kredensu. Wyjąłem dzban z poziomkami, polałem bitą śmietaną i zacząłem biesiadę. Dziewczyna popatrzyła na mnie ze zdziwieniem  i po chwili z głośnym westchnieniem obróciła się do mnie plecami.


I wtedy obudziłem się. 

Zwalone drzewo leżało przed maską samochodu. Wyszedłem na zewnątrz. Burza odeszła już za las. Ciemne, skłębione chmury  rozstąpiły się i wtedy usłyszałem potężny głos z głębi lasu:  

Ty kretynie!





NAWAŁNICA




 

 Gdy się wynurzyłem z wody, przez szkło maski nurkowej, zobaczyłem ciemną chmurę o kształcie kowadła. Kowadło nadciągało na czarnym, postrzępionym spodku z chmur. Postrach żeglarzy,  Cumulonimbus, rozświetlany co chwila błyskami, za chwilę potężnym szkwałem miał uderzyć w nasz jacht zakotwiczony na środku jeziora. 

 

Dzień zaczął się milo i w słonecznej pogodzie. Dwójka młodych ludzi przyjechała na nurkowy egzamin. Gdy załadowaliśmy na jacht sprzęt i gotowi byliśmy do wypłynięcia, na kei pojawili się wczasowicze. Zgodziliśmy się ich zabrać. Pani była dostojną, piękną kobietą, a pan poważnym i budzącym szacunek gentlemanem.


Zakotwiczyliśmy jacht na głębinie i zrzuciliśmy linę zejściową na głębokość około 30m . Młodzi zdali egzamin na piątkę.  Były fikołki , tańce i pogaduszki migowe a na 30 metrach wspaniała ciemność, i spokój, i oczy wpatrzone w pełnym zaufaniu. Kocham takie momenty – wpatrzone i pełne ufności oczy uczniów. Czysta radość dusz. 


Odprowadziłem nurków na powierzchnię jeziora a sam poszybowałem jeszcze raz w dó by pomyśleć na dnie, w samotności, o pewnym kobiecym duszku, który błąkał się na dnie jeziora i nie dawał mi od dłuższego czasu spokoju. 


Ona już tam na dnie czekała. Siadłem obok na konarze drzewa. Uśmiechnęła się i lekko dotknęła swoją ręką moich ust. Wiedziałem  co to oznacza. Na każdym spotkaniu musiałem jej opowiadać o bohaterach z trylogii Tolkiena.


Tym razem opowiedziałem jej o wielkiej miłości. Jak to potomek Isildura, Argon, zakochuje się w nieśmiertelnej księżniczce elfów, Arwenie, uważanej za najpiękniejszą istotę swoich czasów. Ich miłość spotyka się ze sprzeciwem ze strony ojca dziewczyny – Elronda, władcy Rivendell. W końcu pozwala on na ślub zakochanych pod warunkiem, iż Aragorn – prawowity następca tronu Gondoru – zasiądzie na tronie. Po Wojnie o Pierścień warunek ten zostaje spełniony i Arwena poślubia Aragona, decydując się jednocześnie dzielić los wszystkich śmiertelników. 

… 

Nic nie zdarza się przypadkiem. Teraz, po latach, myślę, że to właśnie ciekawość duchowego świata mogła być jedną z przyczyn pojawienia się szkwału. Okazuje się, że wyższe światy bronią swych tajemnic przed ignorantami. Według teorii chaosu ruch skrzydeł motyla może spowodować huragan. Jakie więc spustoszenie i trwogę w duszy może dokonać wtargniecie do świata podwodnych duszków i rozmowy tam o wiecznej miłości ?


Gdy  wynurzyłem się na powierzchni panował jeszcze spokój. Powietrze było parne, ciężkie. Ale  chmura  w kształcie kowadła wyciągała już do nas swoje macki. Czarna jak smoła jej podstawa była tuż przy nas. Wdrapując się na jacht krzyknąłem by dostojna pani schowała się do kabiny. Zajęliśmy się wyciąganiem nurkowej liny zejściowej i sprzętem nurkowym. Pokrzykując instruowałem jak postawić żagle, poważnego pana i jak wyciągnąć kotwicę.

Niech pan weźmie tę linkę , ten kolorowy sznurek i ciągnie i zwiąże jak pan potrafi i proszę się schować w kabinie bo na pokładzie będzie niebezpiecznie.


Po chwili, wyjąc, nadleciał szkwał. Złapałem za ster. Zatrzeszczał maszt, zaskowyczało w wantach. Na pełnych żaglach lecieliśmy w szalonym pędzie. Z niskich, czarnych, chmur sypnęło gradem. Za nami piorun uderzył w wodę. Po chwili rozpętała się kanonada. Pioruny biły w brzeg i obok nas w wodę.

Może uderzyć nam w maszt – pomyślałem. Uchyliłem klapę zejściówki i zobaczyłem, że dostojna pani leży na koi i ma na szyi naszyjnik i na rękach pierścionki. Pomyślałem o zabezpieczeniu się przed  uderzeniem pioruna – o tak zwanym napięciu krokowym znanym elektrykom, wszystkim wspinaczom i żeglarzom.

Proszę siąść i nogi trzymać razem i  zdjąć z siebie wszystko … –  krzyknąłem.

Nie dokończyłem zdania  bo blisko w wodę uderzył piorun. Byliśmy już przy kei. Jacht dobił do pomostu. Żagle poszły w dół, cumy na keję i w podmuchach wichru, mokry wskoczyłem do ciepłej kabiny.

Gdy wszystko się uspokoiło poważny pan zaprosił mnie do pobliskiego baru  i powiedział z uśmiechem, że od lat jest kapitanem jachtowym i bardzo bawiły go moje polecenia:

„Weź pan ten sznurek!”

Był zachwycony przygodą. A dostojna pani? Zaprzyjaźniła się z nami nurkami i wieczorem urządziła wielkie przyjęcie. Były to zaślubiny z duchem jeziora i jego braciszkiem szkwałem, który, jak wiadomo, podróżuje na kowadle z chmur. Gdy zostaliśmy sami, pani z prowokacyjnym uśmieszkiem zapytała : 

Nadarza się okazja. Jesteśmy sami. Wytłumacz mi, nie bardzo rozumiem, dlaczego to mam trzymać nogi razem i zdjąć wszystko?

Roześmiałem się: Moja droga,  piękna kobieta w miłosnym tańcu, koń pełnej krwi w galopie i fregata pod pełnymi żaglami to jest to o czym marzy prawdziwy mężczyzna. – powiedziałem.


I nagle jacht otuliła gęsta mgła. Koło dostojnej pani ukazała się, jakby utkana ze światła i kropel wody, postać dziewczyny, którą spotykałem pod wodą.  Wpatrywała się we mnie z zagadkowym uśmieszkiem. W głębi jej zagniewanych, zielonych oczu wyczytałem: 


Tylko spróbuj! A pożałujesz! Jesteś tylko mój!


Różne postacie przybiera Anioł Stróż – pomyślałem





PROFESOR




Był to czas „partyjnych towarzyszy” do których nie należałem. Po raz któryś wyleciałem z pracy bo nie spodobałem się szefom: „Nie chce pan objąć tej odpowiedzialnej funkcji więc czas na emeryturkę mój drogi. Przecież pan widzi, że nasz kraj się harmonijnie rozwija, a pan odmawia współpracy z nami.” 

No cóż, proponowana funkcja była z listy samobójczych. W wyobraźni zobaczyłem jak powiewa na moim życiowym statku kodowa flaga – podążasz ku zagładzie, zmień kierunek! Więc zdecydowałem: „Ster prawo na  burt” i zostałem za burtą, bez pracy, bez pieniędzy, w mgle uczuć i w umysłowym sztilu.

Była to czas jesiennych wichur. Następnego dnia, o rannej porze, poszedłem do Królewskich Łazienek by dogłębnie i w spokoju przemyśleć sytuację. Jaki teraz zawód wybrać? Czym się zająć żeby nie zgłupieć z bezczynności i nie głodować? Bo ku przestrodze znane porzekadło powiada: „Leniwy umysł to pracownia diabła” , a drugie porzekadło ironizuje: "Najlepszym lekarstwem na głód jest najeść się do syta."

Siadłem na ławeczce, przy restauracji Belvedere, przy jednym z lekko uchylonych okien. Niech coś się dobrego zdarzy tu i teraz bo szlag mnie trafi – pomyślałem. Po kilku minutach, rzeczywiście, zdarzyło się, że spotkałem interesującą kobietę. Przysiadła koło mnie i po krótkiej rozmowie, poprosiła mnie żebym podsłuchał rozmowę, która toczyła się we wnętrzu restauracji. Wytłumaczyła, że to załatwi moje wszystkie problemy. Ale najpierw tajemnicza ta kobieta zaprosiła mnie na wspólne nurkowania na Morzu Czerwonym gdy wspomniałem, że jestem instruktorem nurkowania i szukam pracy. Odchodząc, z uśmiechem stwierdziła, że ma jasnowidzące zdolności i nic nie zdarza się przypadkiem a na pewno nie to , że znalazłem się tu na ławeczce i los dał mi możliwość zrobienia w życiu czegoś dobrego .

Oto streszczenie tej podglądanej i podsłuchanej rozmowy wraz z informacjami, które potem uzyskałem w internecie: Przy stoliku obsługiwanym przez kilku kelnerów siedział honorowy gość – jasnowidz Janusz Skroker. Fotele obite były materiałem w tęczowych kolorach a za oszkloną ścianą silny i porywisty wiatr tworzył wirujące kształty ze zrywanych z drzew liści, przesuwając je chaotycznie po alejkach i kwietnikach. Moc wichury wyładowywała się na potężnych krzewach , otaczających budynek restauracji. Wiatr i wiry trzęsły krzakami i Skrokerowi patrzącemu na nie przyszło skojarzenie ze stadem chichoczących misiaczków koala. Skroker miał około 80 lat, władał biegle siedmioma językami, w przeszłości zdobył wiele prestiżowych nagród w kilku odległych od siebie dziedzinach naukowych i artystycznych. Był poetą, malarzem, muzykiem i wybitnym fizykiem. Miał w swoim naukowym, olbrzymim dorobku nagrodę Fundacji Einsteina, którą najbardziej cenił ze wszystkich innych nagród. Miał też wielu dostojnych przyjaciół na całym świecie , w tym również prezydentów krajów z zachodu i ze wschodu. Nie poważał specjalnie prezydentów własnego kraju, ale może był już za stary albo za mądry aby ich zrozumieć, Odstraszali go dwulicowością, arogancją i ignorancją . W każdym razie nie odpowiadał na ich ponawiane zaproszenia i nie odwiedzał ich Belwederu. Siedział w białym garniturku z fasonem śródziemnomorskiego, starej daty gentlemana, ubrany tak lekko, jakby przed chwilą przechadzał się po plaży. Co prawda otaczały go zewsząd kwiaty i różnorakie palmy i wszystko by się zgadzało gdyby nie to, że był to wystrój wnętrza restauracji Belvedere w Łazienkach Królewskich. Jego siwiuteńkie, długie włosy spięte były w kucyk z tyłu głowy . Spod dużego wścibskiego nosa odrastały sumiaste siwe wąsy a srogie skłębione brwi, prawie łącząc się pośrodku czoła, zasłaniały niezwykłe niebieskie o fioletowym odcieniu , bystro i przenikliwie patrzące oczy.

To była twarz godna geniusza. Każdy kto go miałby możliwość osobiście spotkać w życiu bez wahania określiłby go od pierwszego spojrzenia: „To jest Geniusz”. Skrokera od urodzenia skazano na bycie geniuszem . W gwiazdach taką rolę miał zapisaną.

Spójrzcie. Te niedźwiadki krztuszą się ze śmiechu.- powiedział Skroker wskazując ruchem głowy i wzrokiem na krzewy za oszkloną ścianą restauracji. Ugryzł kęs zdrowego, czerwonego jabłka i uśmiechnął się do siedzącego obok  młodzieńca.

Niedźwiadki ?- zapytał zdezorientowany Peter First rozglądając się dookoła. 

 Ha! Ha! Zaraz będą z nich wielkie niedźwiedzie  – ryknął tubalnym głosem milioner Lew Rich, który znakomicie wyczuwał niuanse skojarzeń Skrokera gdyż był  jego jedynym autorytetem wśród żyjących . 

Wiele lat temu połączyli się więzią więcej niż rodzinną. Skroker był Mistrzem a Lew Rich Uczniem Towarzystwa Teozoficznego z siedzibą w Indiach.

Hm! Niedźwiadki! Lew przyjacielu. Nie kpijcie ze mnie, proszę - sapał First .

Ależ kochany!- ryczał dalej Lew – Profesorowi chodzi o te tłuściutkie i ogromniaste krzewy poruszane uderzeniami wiatru.

 A cha! Rzeczywiście… I z czego one się chichoczą? Jeśli można zapytać. – zainteresował się First

Jasne synu. Z nas się chichoczą mój kochany. Z nas ludzi. – spokojnie odpowiedział Skroker, Chichocząc zrzucają z siebie zgniliznę aby otworzyć się na nowe liście. Na nowe życie. Biorą impet wichury na siebie. Są wdzięczne nawałnicy i przyjmują ją z pokorą nawet narażając swe gałązki na zniszczenie. Oczyszczają się mój synu. Przez wielkie oczyszczenie w wirach życia rodzi się w każdej istocie zmiana, rozwój, geniusz. Uczniowie Arystotelesa błagali los o porażki by móc się rozwinąć. Drzewa dziękują ukłonem wichurze prosząc by strząsnęła z nich gnijące liście. A wiecie co wykombinowali naukowcy? Urządzenia z okularkami i słuchawkami do rozwoju w relaksie! Myślą , że wystarczy kilka razy wejść w stan alfa i uzyskać oświecenie. Drogi panie First, w oświecenie!? To oszustwo. Forma narkotyku. Łatwizna. Draństwo kombinatorów a z drugiej strony naiwniactwo. To takie śmieszne uważać , że do wyższego poziomu rozwoju można dojść tak mechaniczną drogą korzystając tylko z ogłupiającego światła i dźwięku. Budda, Chrystus, Lao Tzu i Chuang Tzu, i inni pękają pewnie ze śmiechu, jeżeli można by tak powiedzieć. Naukowcy zapomnieli, że nie da się wejść w wyższe światy i wyższe zdolności bez pełnej czystości moralnej. Kochaj bliźniego swego jak siebie samego i zadbaj o prawość w sercu swoim. 

Tak młodzi przyjaciele. Usuńcie ze swojej osobowości złość, gniew, zazdrość i nienawiść i pragnienia władzy, sławy i pieniędzy tak jak zrobił to Budda i inni mędrcy. 

W następnej godzinie tego spotkania rozmawiano o duchowych i naukowych sprawach, obu Testamentach, teozofii, genetyce, kosmosie i ludzkiej kondycji. Kelnerzy nie zapominając o swoich powinnościach, na życzenie profesora  i za zgodą właścicielki Belvedere przysiedli się do stolika i włączyli do rozmowy. Popijano wyszukanymi sokami i kryształowo czystą wodą, gryziono owoce ze wszystkich stron świata. Była to najwspanialsza , świąteczna, wegetariańska ranna uczta. 

Jednak dla kobiety , o której wspomniałem na początku, ważniejsza była odpowiedz co działo się wtedy w świecie wewnętrznym biesiadników podczas tego spotkania. A działo się dużo i to ważnych spraw.

 Profesor Skroker był uznanym w Teozoficznym Towarzystwie jasnowidzem. Był uczniem potężnego jasnowidza C. W. Leadbeatera. Okazało się, że rzeczywiście byłem w stanie czytać wiele myśli tego znakomitego człowieka. Chociaż już teraz wiem, że profesor zdawał sobie sprawę z mojej obecności i sam te myśli do mnie wysyłał .

A więc, Skroker, w czasie kiedy prowadził rozmowę, jednocześnie przejrzał cały życiorys Firsta: jego emocje i myśli, jak w filmowym serialu. W myślokształcie umieszczonym koło głowy Firsta obejrzał jego poskręcane drogi życia. Siedząc w tęczowym fotelu prześledził teraźniejszość , przeszłość i przyszłość zwinięte razem w Tu i Teraz w jakiś kosmiczny CD- ROM . Przed jego wewnętrznymi, jasnowidzącymi zmysłami, przepłynęła w szalonym mentalnym tempie historia niezwykle ciekawa i co najważniejsze prowadzącą, przy pewnych modyfikacjach, do wspaniałego finału. Finału w którym uzyskuje się jak to zwykł określać, rozwiązanie najlepsze dla wszystkich zainteresowanych. Do finału , który chociaż jest tylko etapem w całości Wielkiego Rozwoju Życia  ale wnosi wielki postęp w rozwój i jedność istot na Ziemi. 

Profesor postanowił włączyć się do akcji. Miał do wyboru; zostawić sprawy normalnemu biegowi i spokojnie je kontrolować lub przyśpieszyć i tak nieuchronny rozwój wypadków. Iluzjonista swoje cuda robi wyćwiczonym trickiem, prezydent- naciśnięciem guzika, ale mędrzec robi to mocą wypowiedzianych słów a najczęściej potęgą myśli trafnie i nieomylnie ześrodkowaną w sedno sprawy . Skroker przerwał miłą rozmowę wielkim westchnieniem i patrząc przenikliwie w oczy Firsta nieoczekiwanie powiedział:

Panie First! Jest pan genialnym informatykiem. Ten wspaniały talent może pan użyć z pożytkiem dla siebie i dla całej ludzkości. Obecnie ma pan jednak myśli , że tak powiem bardzo przyziemne. Pewna kobieta o imieniu Sylwia to pana problem. Prawda panie First? 

Peter First siedział w milczeniu . Był kompletnie zaskoczony. Sprawa z Sylwią była tylko jego tajemnicą. Słowa i wzrok Skrokera dosłownie wtłoczyły go w fotel. Nie był w stanie wydusić z siebie głosu.

Panie First! Bardzo pana proszę , żeby pan teraz zadzwonił do niej , chyba się nie mylę jeśli chodzi o jej imię. Razem z panem Lwem porozumcie się nią i zabierzecie w podróż …hm…tam gdzie ona sama wymyśli i wskaże. Proszę mnie nie pytać o szczegóły panie First . Pan Lew pokryje wszystkie koszty tej …hm ..przypuśćmy rocznej wyprawy. To bardzo ważne panie First . Ważne dla nas wszystkich . Zebrani w milczeniu obserwowali jak Peter First posłusznie wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i po chwili oczekiwania uzyskał połączenie. Gdy First rozmawiał, profesor przeprosił zebranych i wszedł pomiędzy palmy wyrastające z wielkich donic ustawionych pod ścianami restauracji , W pomieszczeniu zrobiło się ciemniej. 

Za oknami podmuchy wiatru przeistoczyły się w groźny huragan. Zaćmienie wschodzącego nad drzewami słońca stało się całkowite. Potężne uderzenia wiatru próbowały wyłamać okiennice a moc huraganu wtargnąć do środka. Kilku zebranym, po kręgosłupie przebiegł dreszczyk zgrozy i wtedy rozległ się chrapliwy głos papugi Pukpuk, ulubienicy personelu: 

 „Do broni! Ruscy idą. Do broni! ” .Zebrani ryknęli śmiechem a najgłośniej śmiał się Lew Rich. Tylko on wiedział kim naprawdę jest Skroker i gdzie przed chwilą odszedł. 

Wspólny śmiech rozładował burzowe napięcie w sercach i w przyrodzie. Wichura jakby odeszła gdzieś dalej. Lew uśmiechnął się i zapytał używając znany koan: „Moi kochani, czy ta wichura jest na zewnątrz , czy tylko w naszych głowach? Czy to krzewy za oknem czy to wiatr się porusza? A może to tylko nasze myśli się poruszają? Wirują, kotłują, lecą.

I Lew Rich zaśpiewał przez siebie niedawno skomponowana piosenkę. Oto jej słowa :

Wirują, kotłują , lecą

Młócą, katują, nie chcą

Być zefirkiem, pasatem

Bo dla Złego są bratem

Cyklony, huragany, orkany, tajfuny

Niże, wyże , trąby z dołu i z góry

Znam waszą słabość i lęk spirali

Walec Miłości was zniszczy

i moc waszą obali.

Lew  śpiewając tą trochę posępną pieśń pogromców wichrów nie do końca zdawał sobie sprawę z genialnego pomysłu tkwiącego w słowach ” walec miłości zniszczy lęk spirali”. Słowa podpowiedziała mu podświadomość ale autorem pomysłu był zupełnie ktoś inny. Profesor Skroker w swoim jasnym widzeniu, przechadzając się po skalistym brzegu Wyspy Delfinów leżącej na morzu Czerwonym, rozmyślał o czasoprzestrzeniach Einsteina. Tę wiedzę połączył z drugim prawem hermetycznym „Jak na górze, tak i na dole, jak na dole, tak i na górze”. Prześledził też proces uwalniania energii ognia w wiejskim piecu z kominem i ujrzał jak energię ulewy spadającej na wiejski dach, ujarzmia zwykła rynna. Potem sięgnął do kronik Akashy i prześledził ludzkie myśli na temat wirów i spiral w zetknięciu ze wszystkimi żywiołami . Gdy to wszystko uczynił doznał olśnienia:

I  wtedy wysłał drogą telepatyczną do swoich uczniów słowa tworzenia –WALEC MIŁOŚCI. A ponieważ był nie pozbawionym humoru jasnowidzem, do słów dołączył, tak jak haker do programu komputerowego dokłada wirusa, a poczytne dzienniki reklamy, obrazy tego co właśnie ujrzał w głębinie morza patrząc ze skały na której przysiadł . Na głębokości około 30 metrów, wrośnięty w rafie koralową wraz z bezcennym ładunkiem złota i innych bogactw, leżał stateczek królowej Hatszepsut – jedynej kobiety piastującej funkcję Faraona w Egipcie . Stateczek zatonął w tym miejscu podczas sztormu, który rozszalał się kiedy niewielka flota wracała z bogactwami z legendarnej krainy Punt. Tym bogactwem królowa miała przekonać swoich poddanych o swoim boskim pochodzeniu.

Tej nocy, podczas snu, Lew odebrał genialny pomysł z „Walcem Miłości” wraz z sekwencjami obrazów historii zatonięcia stateczku przy koralowej wyspie. Poznał kształt wyspy, ale nie wiedział gdzie ona się znajduje. Poznał słowo tworzenia „Walec Miłości” , ale nie wiedział jak i gdzie ma go użyć. 

A co u mnie się zdarzyło?

Kilka godzin po powrocie do domu posłaniec przyniósł mi lotniczy bilet na popołudniowy lot do Egiptu…



ZAKOŃCZENIE  


Chwilowo to my jesteśmy wrogami samych siebie. Należy przywrócić duchowy wymiar naszemu życiu, uwięzionemu teraz w sidłach materii. Musimy być nie tak egoistyczni, mniej się kierować osobistym interesem, a bardziej poświęcać dobru ogółu. 

Święte księgi, mistrzowie, guru, religie są przydatne, ale tak jak windy, które zawożą nas na górę, pozwalając oszczędzić siły. Ostatni fragment drogi, ta drabinka prowadząca na dach, z którego widać świat, albo na którym można się wyciągnąć i stać się chmurą, ten ostatni fragment – trzeba przejść  samotnie.

Ważne, żeby podjąć podróż. Podróż powrotną,  podróż każdego człowieka, który budzi się ze snu życia zmysłowego. To chwila powrotu do domu, cofnięcia się do początków. A te, są boskie, bo jeśli na skali czasu pochodzimy od małpy, to na skali bytu – od Boga. Powrócić oznacza upomnieć się o nasze boskie pochodzenie.

W jaki sposób?

Dokopując się do własnego wnętrza, eliminując stopniowo całą otoczkę swojej osobowości, swojej wiedzy, żeby dotrzeć do istoty swojego bytu. Potrzeba na to odwagi  chodzi bowiem o to, żeby odrzucać jedną rzecz za drugą, aż już nie ma nic więcej, czego możesz się uchwycić, i odkrywasz, że istnieje coś, co podtrzymuje ciebie. Dopiero wtedy rozumiesz, że to właśnie ta rzecz jest tym wszystkim, czego szukałeś.

 We  wszystkich  kulturach  drzewo  życia przedstawiane jest jak ten cedr: korzenie w ziemi, a gałęzie w powietrzu. To samo można powiedzieć o życiu: rodzi się z ciemności i szuka światła. Ale jest też inne drzewo. Jego korzenie są w niebie, a gałęzie opadają ku ziemi. To drzewo życia duchowego, które wychodzi od materii, żeby wznieść się do nieba, właśnie do swoich boskich korzeni. I właśnie to życie duchowe się liczy. Najtrudniejszy jest pierwszy krok. Chodzi o to, żeby oderwać się od ziemi

Droga do przebycia jest oczywista: musimy żyć w sposób bardziej naturalny, mniej pragnąć, więcej kochać, a wtedy liczba  schorzeń i cierpienia też się zmniejszy. Zamiast szukać lekarstw na choroby, spróbujmy żyć tak, żeby nie powstawały. A przede wszystkim: dosyć wojen, dosyć broni! Koniec z „wrogami”! Nawet te neurony, które powodują szaleństwa w naszych głowach, nie są nam wrogie. rak, demencja, choroba Parkinsona, Alzheimera 

„Panie, Ty wiesz lepiej aniżeli ja sam, że się starzeję i pewnego dnia będę stary. Zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Uczyń mnie poważnym, lecz nie ponurym, uczynnym, lecz nie narzucającym się. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale Ty, Panie, wiesz, że chciałbym zachować do końca paru przyjaciół. Wyzwól mój umysł od niekończącego brnięcia w szczegóły i dodaj mi skrzydeł, bym w lot przechodził do rzeczy. Zamknij mi usta w przedmiocie mych niedomagań i cierpień, w miarę jak ich przybywa, a chęć wyliczenia ich staje się z upływem lat coraz słodsza. Nie proszę o łaskę rozkoszowania się opowieściami o cudzych cierpieniach, ale daj mi cierpliwość wysłuchania ich. Nie śmiem Cię prosić o lepszą pamięć, ale proszę Cię o większą pokorę i mniej niezachwianą pewność, gdy moje wspomnienia wydają się sprzeczne z cudzymi. Użycz mi chwalebnego poczucia, że czasami mogę się mylić. Zachowaj mnie miłym dla ludzi, choć z niektórymi z nich doprawdy trudno wytrzymać. Nie chcę być świętym, ale zgryźliwi starcy to jeden ze szczytów osiągnięć szatana. Daj mi zdolność dostrzegania dobrych rzeczy w nieoczekiwanych miejscach i niespodziewanych zalet w ludziach. Daj mi, Panie łaskę mówienia im o tym”. (Św. Tomasz z Akwenu)

Robię nadal to, co teraz wydaje mi się słuszne, nie formułując życzeń… 











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

LEŚNICZY, LEŚNICZYNA I DUCHY

Bóg stworzył pożywienie, a diabeł kucharza

Czy odkryłeś, kto umiera, kiedy się umiera?